Bałwan Michała Anioła
poniedziałek, stycznia 11, 202120 stycznia 1494 roku nad Toskanię nadciągnęła sroga zima. Nawet Florencja, co nie zdarza się często została przysypana śniegiem. Starsi i młodsi z radością oddali się lepieniu "bałwanów", a trzeba wiedzieć, że w toskańskiej stolicy ulubioną formą były nie bałwany w dzisiejszym tego słowa rozumieniu, tylko lwy. Lepili więc te lwy kto ładniejszego, kto większego.
W tamtym czasie rządy w mieście sprawował Piero de' Medici, syn słynnego il Magnifico, który jednak "wspaniałością" mimo chęci nijak nie dorównywał swojemu ojcu. Kiedy cała Florencja jak w zawodach lepiła swoje śniegowe lwy, Piero zlecił Michałowi Aniołowi ulepienie "bałwana" na dziedzińcu rodowego pałacu.
Artysta znany ze swych ambicji, z nieustającej potrzeby zadziwiania przyjął "zlecenie" i tak na dziedzińcu pałacu Medyceuszy powstał śnieżno - lodowy Herkules. Oto wielkość Michelangelo - nawet przy lepieniu "bałwana" nie było miejsca na bylejakość. Cała Florencja zbiegła się, żeby zimowe dzieło podziwiać. Oczywiście jego istnienie było krótkie, tak jak krótko trwa śnieg w Toskanii, ale mimo to zdarzenie przekazywane z pokolenia na pokolenie przeszło do historii. W swoim krótkim czasie dzieło zdążyło też zainspirować innych artystów. Podobno Antonio Pollaiuolo na wzór lodowego Ercole Michała Anioła zrobił odlew z brązu, który do dziś - znów podobno - można podziwiać w jednej z nowojorskich galerii.
Oczywiście nasz biforkowy bałwan nie miał nic wspólnego z wielkością Michała Anioła ani z Herkulesem. Szczerze mówiąc nawet bałwan jako bałwan średniej był urody, ale był i mogę na ten rok lepienie w śniegu z dzieckiem odhaczyć na liście.
Spacer z Mikołajem i lepienie bałwana było przewspaniałym spędzeniem niedzielnego popołudnia...
W ogóle to muszę przyznać, że było pięknie. Cicho i nastrojowo, jakby świat toskański przykrył się lekką puchatą kołderką. Od tego śniegu zrobiło się cicho cichutko. Śnieg był tak lekki leciutki, że oblepił nawet pojedyncze źdźbła traw.
Jak u Andersena Biforco ginęło w bieli, a biel zlewała się z mgłą. Nie wiadomo było czy to jeszcze ziemia czy już zaczyna się niebo...
Doszliśmy do gaju kasztanowego i tam się zatrzymaliśmy. Mikołaj poprosił żeby nie iść dalej, żeby nie kalać naszymi buciorami delikatnego śniegu, który wydawał się jak lukier na torcie, równiutki, bez żadnej skazy. Przed nami nie przeszedł nikt, ani wilki, ani jelonki, ani borsuki czy jeżozwierze, nawet żaden ptak nie zostawił na śniegu śladów. Śnieg dziewiczy, bez najmniejszej skazy...
To była dobra niedziela, smaczna, spacerowa, leniwa, domowa. Chwila oddechu przed kolejnym tygodniem. W Kuchni zadziały się dobre rzeczy więc zapraszam Was do gotowania i smakowania. Zima w dolinie nie odpuszcza, śnieg przestał padać już wczoraj, ale nadal jest zimno, nadal scirocco nie widać na horyzoncie. Mam tylko nadzieję, że jak się zima "wystrzela" w styczniu, to w lutym tradycyjnie będę pierwsze oznaki wiosny fotografować.
słówko na dziś to dla przypomnienia BAŁWAN - po włosku PUPAZZO DI NEVE (wym. pupacco di newe)
Spodobał Ci się tekst?
Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:- Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
- Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
- Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.
2 komentarze
Co za klimat ! Piękna zima, piękny Mikołaj i piękna Ty - Kasiu ! Zimowa aranżacja bardzo Ci służy :)
OdpowiedzUsuńBuziaki Aneta(m)
Coś niesamowitego... A w Krakowie jak na złość zielono :P
OdpowiedzUsuń