O namiastce sagry, o kasztanach i o dalszym samotnym wędrowaniu
poniedziałek, października 19, 2020Tak jak piękna była sobota, tak i niedziela mimo wysoko postawionej poprzeczki spisała się na medal.
Kiedyś nie lubiłam niedzieli, bo w niedzielę czułam się już jedną nogą "w poniedziałku". Ale odkąd mam lekcje też w soboty, odkąd chłopcy chodzą do szkoły sześć dni w tygodniu i w związku z tym niedziela stała się jedynym wolnym dniem, zupełnie zmieniła mi się optyka.
Niedziela jest cudowna. Cudowna nawet kiedy pada. Pogoda nie ma tu nic do gadania. Oczywiście kiedy na świecie panuje aura taka jak w miniony weekend, niedziela jest cudowna do kwadratu.
Po leniwym do nieprzyzwoitości niedzielnym poranku, po pysznym obiedzie, którego niestety nie sfotografowałam i żałuję, bo duszone skrzydełka z dynią i masłem szałwiowym były obłędne, po chwili relaksu na tarasie najpierw z Orianą, a potem z drzemką, wyciągnęłam Tomka na krótki spacer do Marradi.
Chciałam choć symbolicznie udokumentować wydarzenie, które na pewno przejdzie do historii - namiastkę sagry w tych dziwnych czasach oraz kupić kilka kasztanowych słodkości - dla Mikołaja tronco, dla Tomka castagnaccio i dla mnie torta dei marroni.
Och jaką my ucztę mieliśmy potem na tarasie z kawką i słońcem toskańsko - październikowym...
A sagra?
To chyba jedyna w tym roku kasztanowa niedziela. Raz, że pierwszej w ogóle nie było w tym roku w grafiku. Dwa, że drugiej też jakby nie było, bo lało cały dzień. Ta udała się na miarę obecnej sytuacji. A ostatniej zdaje się nie będzie - przynajmniej tak głosi nowy dekret.
Sagra to nie tylko kasztany, to radość, gwar, podjadanie na ulicy smakołyków, popijanie wina, to spektakle uliczne i muzyka. Tak naprawdę niewiele z tego - z racji nowych zasad - można wczoraj było wcielić w życie. Nic na to nie poradzimy. To i tak cud, że jakakolwiek mini sagra się odbyła.
Kiedy po słodkościach i kawie chłopcy rozeszli się do swoich zajęć, a ja zostałam sama na tarasie, pomyślałam - a po co tak bez sensu siedzieć?
Oriana może poczekać na deszczowe dni. Kartony też raczej nie uciekną - niestety. Praca - bo i w niedzielę lekcje trzeba przygotować - też może chwilę poczekać...
Złapałam Nikona i znów ruszyłam przed siebie. Bez celu. W zwykłych trampkach. Byle nie siedzieć.
To jaka spotkała mnie nagroda jest niemal nie do opisania... To jak pięknie światło malowało góry, jak niezwykle słońce przeciskało się między zrudziałymi liśćmi dębów, jaki spokój panował w gaju... Cud nad cudami!
Miałam iść tylko kawałek, ale szłam i szłam, aż w końcu postanowiłam dojść do kasztanowego gaju i opowiedzieć Wam to i owo:
Najlepsze na świecie MARRONI |
To było przepiękne, niemal poetyckie zakończenie weekendu. Dwa dni i dwie wyprawy. Najskuteczniejszy sposób na ładowanie baterii, by z uśmiechem zmierzyć się z kolejnym tygodniem.
DOBREGO PONIEDZIAŁKU
ŁADOWAĆ czyli po włosku CARICARE (wym. karikare)
dres i bluzka: www.madame.com.pl
Spodobał Ci się tekst?
Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:- Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
- Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
- Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.
3 komentarze
Sama jestem ciekawa smaku tych marradyjskich kasztanów :) Pozdrawiam. Hanka
OdpowiedzUsuńSą obłędne! Może kiedyś?:))
UsuńWłaściwie należy mi się z urzędu i stażu :))... może kiedyś? Chciaaałabyyym.
Usuń