Livorno - "Podróż za jeden słoik" - akt III - Venezia, fortece i to co na talerzu
piątek, września 11, 2020Po pierwszej wizycie w Livorno najbardziej nie mogłam odżałować tego, że nie widzieliśmy dzielnicy zwanej "Venezia". Oczywiście ten nasz pierwszy raz w Livorno to tylko "wpadł i wypadł" - obiad, zdjęcie na tarasie i tyle, ale niedosyt pozostał i planując tę podróż wiedziałam, że Venezia będzie naszym żelaznym punktem.
Venezia jest moim zdaniem jednym z najbardziej charakterystycznych i sugestywnych miejsc w całym mieście. Została utworzona w XVII wieku, prace przy jej budowie ruszyły dokładnie w 1629 roku.
Quartiere Venezia to tak naprawdę wyspa, podzielona kanałami, które miały zapewnić handlarzom jak najwygodniejsze przemieszczanie się pomiędzy portem i ich magazynami. Projekt powstał właśnie z myślą o nich - takie miasto jak Livorno, gdzie handel był integralną częścią życia miasta, musiało handlarzom stworzyć godne miejsce.
W XVIII wieku dzielnica przeżywała swój największy splendor, to właśnie ten rejon wybierały inne państwa na siedziby swoich konsulatów.
Oczywiście mosty i kanały przywodzą na myśl słynne miasto - dlatego też często dzielnica bywa nazywana Małą Wenecją Toskanii. Warto wiedzieć, że każdego roku w sierpniu odbywa się "Effetto Venezia" cykl imprez - z muzyką, z lokalną kuchnią, z wystawami i teatrami ulicznymi.
Z Nową Wenecją połączona jest jednym mostem Fortezza Nuova, która powstała kilkadziesiąt lat wcześniej - jej budowa ukończona została około 1600 roku. Tak naprawdę cała historia bierze początek we Florencji, kiedy to w piętnastym wieku Medyceusze postanowili ruszyć ze swoją morską ekspansją.
Wykonanie projektu powierzono jednemu z ulubionych architektów słynnego rodu - Buontalenti i do dziś forteca bywa często nazywana "Pentagonem Buontalenti".
W tej chwili do Fortecy można wejść tylko z jednej strony i było to pierwotnie powiedzmy "wyjście awaryjne". To natomiast, które było dawniej wejściem głównym, niestety nie zachowało się do naszych czasów.
Jedną z miłych rzeczy w Livorno jest to, że cały jeden dzień i pewnie więcej można wypełnić zwiedzaniem nie wydając przy tym ani centa. Również wejście do Fortezza Nuova jest bezpłatne.
Warto zajrzeć tu na krótszą czy nawet dłuższą chwilę, a już obowiązkowo, jeśli wśród zwiedzających są dzieci. Na środku fortezza jest przyjemny park ze stołami piknikowymi, z placem zabaw oraz widokiem na okalające fortecę kanały.
Kiedy już nasyciliśmy oczy rybami na targu, kiedy wyspacerowaliśmy się jak należy po Venezia Nuova i kiedy zwiedziliśmy nową fortecę, chłopcy coraz częściej zaczęli przebąkiwać o tym, że chyba już czas coś zjeść.
Minęliśmy zatem starą fortecę, Tomek kolejny raz pomachał do googlowego samochodu rejestrującego street view - który napotkaliśmy tego dnia niezliczoną ilość razy i ruszyliśmy wzdłuż portu w stronę słynnego tarasu. Tam bowiem zaplanowaliśmy nasz obiad - w lokalu sprawdzonym w czasie naszej pierwszej wizyty w Livorno.
W tym miejscu kolejny raz muszę podkreślić jeszcze jeden, jakże ważny aspekt - Livorno to idealne miejsce na ekonomiczną wycieczkę. Ceny w lokalach są zdecydowanie niższe niż te, które znajdziemy choćby w Lido di Dante - a gdzie tu zwykłemu kąpielisku Romanii do portowego miasta Toskanii! Tak... ceny w Livorno to bardzo miła niespodzianka.
I teraz co zjeść? Nie napiszę raczej nic odkrywczego - jest się nad morzem, to rzecz jasna je się ryby i owoce morza. Warto jednak wiedzieć, że Livorno ma swoje popisowe dania i tak nie można być w tym mieście i nie spróbować caciucco (foto wyżej). Caciucco było jednym z argumentów, które według Tomka przemawiały za tym, by na nasze wojażowanie wybrać właśnie Livorno.
Jest to zupa rybna - podobna do zupy gulaszowej, tylko zamiast mięsa gęsto tu od kawałków różnych ryb i owoców morza, do tego oczywiście opiekane kromki toskańskiego chleba. Poza tym na liście typowych dań znajdziemy też baccalà alla livornese (baccalà, to suszony solony dorsz) oraz torta di ceci. Tego ostatniego spróbujemy następnym razem, tak jak i następnym razem koniecznie muszę napić się ponce alla livornese (mix kawy i likieru z dodatkiem skórki cytrynowej i cukru).
To wystarczająca motywacja, by do Livorno jeszcze raz zawitać. Choć motywacji mam zdecydowanie więcej...
Słońce paliło jak w środku lata... Wstaliśmy od stołu i leniwym krokiem dobrze najedzeni ruszyliśmy w stronę znajdującego się dwa kroki dalej tarasu - oto słynna ze zdjęć Terrazza Mascagni - chyba najczęściej fotografowane miejsce w Livorno i przyznam jedno z moich ulubionych.
Taras jest wyjątkowo fotogeniczny. Chciałabym móc kiedyś podziwiać na nim zachód słońca, choć wyobrażam sobie, że o tej porze spacerowiczów jest znacznie więcej.
Szczęśliwie w czasie naszego spaceru przechadzały się tylko pojedyncze osoby.
Taras powstał około 100 lat temu. 4100 kolumienek w balustradzie, 34.800 płytek biało czarnych, które układają się w stylowy i jedyny w swoim rodzaju punkt widokowy i nadmorski deptak - niczym gigantyczna szachownica.
Warto wiedzieć, że kilka wieków wcześniej znajdował się tutaj system obronny Forte dei Cavalleggeri. Przestał istnieć w XIX wieku i pod koniec tego samego stulecia na jego miejscu stanął park rozrywki, gdzie można było oglądać projekcje kinowe - jedne z pierwszych w całej Italii.
Dopiero od 1925 taras przybrał obecną formę - a zatem jego pierwsze lata wiążą się z latami włoskiego faszyzmu - i rzeczywiście jego pierwotna nazwa brzmiała zupełnie inaczej. Taras nosił imię Costanzo Ciani, który był jednym z ważniejszych przedstawicieli partii faszystowskiej. Dopiero po wojnie, by zatrzeć ślady po niechlubnej części historii nadano mu imię Pietro Mascani - słynnego kompozytora urodzonego w Livorno.
Wracaliśmy do domu przystając przy ujęciach wody, by schłodzić twarz i całą głowę, bo upał panował piekielny - cudowny, letni, toskański upał...
Byliśmy uradowani miejscem, sobą, smakami, morzem, marzeniami, które lęgły się pod skórą, planami na następny raz...
A następny raz w Livorno być musi, bo jeszcze wiele zostało do odkrycia, do przestudiowania, do zrozumienia i sfotografowania. Choćby Modigliani, którego malarstwo tak uwielbiam!
Pomyślałam więc, że o artyście napiszę za jakiś czas, kiedy znów będzie mi dane pospacerować wzdłuż livorneńskich kanałów, po szachownicy Mascagni, kiedy znów usiądę gdzieś w lokalnym barze, zamówię ponce, czy wybiorę się kolejką na pobliskie wzgórze... Livorno kryje jeszcze wiele niespodzianek.
Tymczasem dzień dobry weekend - ostatni w tym roku wakacyjny weekend i na samą myśl miałabym ochotę się rozpłakać, ale... Nie ma tego złego, idzie jesień, idzie nowe, idą zmiany, idzie mam nadzieję to, co dobre...
Ps.
Z tą jesienią to trochę przesadziłam. Temperatura w nocy spada ledwie do 19 stopni, a dzień pali upałem. Tylko cyklameny wychylają się to tu to tam i lipy jakieś takie w lekko żółte plamy...
PLAMY to po włosku MACCHIE (wym. makkie)
Spodobał Ci się tekst?
Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:- Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
- Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
- Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.
5 komentarze
Piękne zdjęcia i kolory i jakiś taki niesamowity spokój.
OdpowiedzUsuńOwszem za krótko i niedaleko, ale kto wie może po latach, właśnie ten dzień zapisze się szczególnie miło w pamięci. Pozdrawiam Monika
W pamięci zostanie na pewno:)
UsuńLivorno jest niezwykłe.
Pozdrawiam serdecznie
Szkoda ze nie pachna z monitora te wspanialosci co jedliscie:) Szkoda ze nie pachna z monitora moje ukochane piniowe sosny:(.
OdpowiedzUsuńNa Terrazza Mascagni wygladacie jak byscie go wynajeli tylko dla siebie:) Nigdy nie bylam w Livorno, ale dzieki, juz jest na mojej liscie.
Usciski Malgosia Neuss
Małgosiu koniecznie! Jak zawitasz do Toskanii - poświęcić chwilę na Livorno naprawdę warto!
UsuńKasiu, szkoda ze z monitora nie mozna chociaz powachac tego co jedliscie:)Moje ukochane piniowe sosny tez nie moge powachac:(
OdpowiedzUsuńTerrazza Mascagni to chyba sobie wynajeliscie tylko dla siebie:)Nigdy nie bylam w Livorno, ale juz zapisane na liste: do odwiedzenia i skorzystania z Twoich cennych wskazuwek. Wskazuwki czy wskazowki? Prosze o wybaczenie po 30 latach poza Ojczyzna.
Malgosia Neuss