Livorno - "Podróż za jeden słoik" - akt II - woda, ryby, książęta i piraci
czwartek, września 10, 2020
Przed naszym wypadem do Livorno znów zagłębiłam się w lekturze na temat miasta, chciałam wyłapać jak najwięcej atrakcji, których nie powinniśmy pominąć. Z ciekawości przejrzałam też kilka polskich źródeł, żeby zobaczyć czy coś się zmieniło w ostatnim czasie w kwestii opinii polskich turystów o tym - według mnie - wyjątkowym mieście. Ale nie... Wciąż to samo - jakie to paskudne miejsce, jaki smród uryny na każdym kroku, szczury wielkie jak koty, mało życia, zero uroku, absolutnie nie warto... O!
Pierwszy raz pojechałam do Livorno z przekory - zachęcona właśnie takimi opiniami. Czułam przez skórę, że my to się z Livorno bardzo polubimy. Pewne rzeczy się po prostu wie. Poza tym ja mam w sobie chyba jakąś niezdrową skłonność do "szemranych" miejsc.
Nie pomyliłam się. To było zakochanie od pierwszego wejrzenia. Choć za pierwszym razem nie zobaczyliśmy zbyt wiele, to jednak wystarczyło, by zapałać sympatią do tego miasta i zapragnąć zwiedzić je tak dobrze, jak na to zasługuje.
I oto mamy piękny wrześniowy dzień i nasz drugi raz w Livorno, wiem też, że na pewno nie ostatni.
Czy Livorno jest ładne? Czy poleciłabym je każdemu? Kwestia piękna jest pojęciem względnym - to po pierwsze. Po drugie absolutnie nie poleciłabym tego miasta każdemu, bo do Livorno trzeba mieć chyba trochę przekorną duszę. Jeśli ktoś lubi wylukrowane miasteczka, to na pewno nie jest to miejsce dla niego.
Livorno jest miejscem kontrastów i niespodzianek. Nie raz w czasie ostatniej wycieczki zaskoczyło i mnie i chłopców.
Postanowiłam opisać nasz spacer w kilku częściach, bo Livorno bezsprzecznie zasługuje na wiele, wiele słów. Może moja opowieść zachęci przynajmniej niektórych do odszukania w sobie tej przekornej duszy i do dowiedzenia "odpychającego" toskańskiego portu.
Cisternone |
O pierwszym zaskoczeniu pisałam już wczoraj - stacja główna Livorno, to na pewno najładniejszy dworzec jaki widzieliśmy w Italii.
- Najpiękniejszy prawda?
- Najpiękniejsza stacja to jest w Biforco Pusia, ale Livorno zaraz na drugim miejscu.
- Dla mnie jednak na pierwszym, ale zaraz za nim Biforco.
- Ej! Pusia! Gdzie się podział twój lokalny patriotyzm?
Od stacji do centrum łatwo trafić, żadna mapa nie jest potrzebna, wystarczy iść cały czas prosto Viale Carducci. Nie jest to jednak przysłowiowy "rzut beretem", dworzec oddalony jest nieco od serca miasta. Nie uruchomiłam tym razem endomondo i nie wiem dokładnie jaki dystans przeszliśmy przez te kilka godzin, ale po całym dniu czułam w nogach zmęczenie, a to znaczy, że tych kilometrów było sporo, bo na moich nogach tylko długie dystanse robią wrażenie.
Wzdłuż viale napotkaliśmy pierwszą atrakcję o jakiej wspominali włoscy podróżnicy - Cisternone.
Kiedy w XVIII - XIX wieku miasto zaczęło mieć problem z wodą pitną - z jej zasobów korzystali bowiem nie tylko mieszkańcy, ale też zaopatrywały się w nią statki i łodzie przypływające do portu - postanowiono wybudować liczący sobie blisko 15 km akwedukt.
Wzdłuż akweduktu powstały również trzy cysterny, które miały ułatwić dystrybucję wody - wszystkie trzy wybudowane są w stylu neoklasycystycznym i to właśnie Cisternone stojący przy Viale Carducci do dziś uważany jest za jeden z najważniejszych przykładów tego stylu w całej Italii.
Co ciekawe budynek nigdy nie został użyty w celu dystrybuowania wody. Znajdujący się obecnie w remoncie Cisternone stał się miejscem wydarzeń kulturalnych, w swoich murach gości nawet teatr.
Główna aleja dochodzi w końcu do najważniejszego i największego placu miasta - Piazza della Repubblica. Powstał on dopiero w XIX wieku, miał być unowocześnieniem, przydaniem miastu odrobiny świeżości. Plac ma długość 220 metrów i tak naprawdę jest... mostem!
"Platforma" rozciągnięta jest pomiędzy dwoma kanałami. Stając twarzą do morza po prawej stronie znajdziemy Fosso Reale i Fortezza Nuova, o których opowiem jutro, a idąc wzdłuż kanału po lewej stronie dotrzemy to głównego targu.
Piazza della Repubblica znana była dawniej jako Piazza del Granduca - istotnie na jej dwóch krótszych bokach ustawione są posągi Leopolda II i Ferdynanda III - wielkich książąt Toskanii, którzy mieli decydujący wpływ na rozwój miasta.
Idąc wzdłuż kanału, który biegnie od lewego boku placu po kilku minutach dochodzi się do targu głównego - Mercato Centrale. I to było nasze kolejne zaskoczenie. Nie przypuszczałam, że targ w portowym, tak niedocenianym mieście może być kwintesencją finezji i elegancji.
Mercato Centrale został wybudowany w XIX wieku. Główna hala ma długość blisko 100 metrów i szerokość ponad 20, natomiast sklepienie z metalu i szkła rozciąga się na wysokości ponad 30 metrów.
Oprócz głównej sali obok znajdują się dwie mniejsze. Na szczególną uwagę zasługuje oczywiście hala z rybami i owocami morza! Nie można być w Livorno i nie zajrzeć tu choć na chwilę. My - przyznam szczerze - zatoczyliśmy po hali rybnej trzy okrążenia spragnieni widoków tego, co z morza wędruje na livorneńskie stoły.
Więcej o tym, co na tych stołach też będzie w jutrzejszej opowieści.
Dziś jeszcze jedne charakterystyczny punkt miasta - pomnik QUATTRO MORI.
Górna część pomnika to marmurowy posąg księcia Ferdynanda I - to z jego inicjatywy powstała Fortezza, która miała chronić miasto przed ciągłymi napadami piratów, Maurów i Saracenów. U jego stóp natomiast znajdują się cztery figury z brązu - skuci łańcuchami Maurowie.
Choć pomnik miał być hołdem złożonym Ferdynandowi, mieszkańcy miasta - tak jak większość Toskańczyków - znani ze swojego aroganckiego poczucia humoru, ochrzcili go mianem "Quattro Mori".
Mówi się, że jeśli ktoś znajdzie punkt na placu, z którego widać nosy wszystkich czterech Maurów spotka go szczęście. Wierzcie, nie wierzcie, sami poszukajcie!
W tym miejscu się zatrzymam, bo znów obowiązki wzywają, ale już jutro zapraszam Was na trzecią część naszej wyprawy. Czy wiedzieliście, że Livorno ma swoją Wenecję? Gdzie znajduje się jeden z najczęściej fotografowanych punktów miasta? Czym jest Caciucco? Jaki znany artysta urodził się w tym mieście? I co znajduje się na czubku fortecy?
Będzie pięknie!
Tymczasem dobrego dnia!
KONTRASTY to po włosku CONTRASTI (wym. kontrasti)
Spodobał Ci się tekst?
Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:- Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
- Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
- Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.
6 komentarze
Kasiu, tez tak mam na targu rybnym. Trzy okrazenia to minimum. Podobniez dostaje wypiekow na twarzy przechadzajac sie miedzy stoiskami:). Zawsze na urlopie mamy kuchnie, wiec nie dziw sie tym wypiekom na twarzy. Skarby morskie maja byc na "dzis" ewentualnie na jutro przechowane w lodowce. Na ostatnim urlopie na "dzis" byla pasta alle vongole, na "jutro" zupa rybna, ale nie Cacciucco. Moja ulubiona wloska zupa rybna jest Brodetto z Le Marche. Wlasnie teraz we wrzesniu odbywa sie festival del brodetto e delle zuppe di pesce. W tym roku pewnie wszystko spalilo na panewce:((
OdpowiedzUsuńNa fotkach z rybami rozpoznaje murene,dorade, okonia morskiego,miecznika,langustynki,kalmary, jezowce(jeszcze sa na mojej liscie do sprobowania),chyba skarpena,zabnica i barwena. Wiecej grzechow nie pamietam:). Ten znany artysta urodzony w Livorno to Modigliani?
Kasiu, ciesze sie ze Wam sie wycieczka "ze sloika" udala. Niekiedy jeden dzien jest wiecej wart niz dwa tygodnie smazenia sie na przepelnionej plazy-patelni.
Usciski Malgosia Neuss
Małgosiu podziwiam za znajomość ryb! Ja wszystkich bym nie nazwała!
UsuńKuchnia w domu nawet na wakacjach - to oczywiście podstawa!
O Brodetto z Marche poczytam.
Artysta to oczywiście Modigliani.
Wycieczka udała nam się cudnie. Jak tylko na horyzoncie znów pojawi się kilka wolnych dni będziemy obmyślać inny cel. Niestety w roku szkolnym kiedy w tygodniu wolna tylko niedziela Tomek nawet nie chce słyszeć o ruszaniu się z domu.
Uściski!
Kasiu, zajecia w sobote w szkole Tomka(i juz niedlugo Mikolaja) to chyba jedyny minus koncepcji zalozen szkolnictwa w Italii. Ale z tego co piszesz wynika, ze program zwlaszcza ze wzgledu na wielojezykowosc jest raczej wymagajacy i napiety.
UsuńMalgosia Neuss
Wiesz co niby tak, ale też porównując do nastolatków w pl moi chłopcy mają dużo czasu wolnego. Nawet jeśli do szkoły chodzą 6 dni w tygodniu - oczywiście problem wstawania, bo kto by sobie nie pospał - to jednak wcześnie są w domu. Na przykład Tomek do tej pory trzy razy w tygodniu o 13 był już przy stole w domu, a trzy razy o 14 z minutami. Jeśli nad lekcjami posiedział 2 godziny to świat i ludzie. Czasem może więcej w napiętych momentach gdzie dużo sprawdzianów. Tak czy inaczej był czas na własne pasje i relaks. Oczywiście nie zrywam go nigdzie w niedzielę - nie mam sumienia. Niech ma te piżamowe dni. Teraz też Mikołaj, ale on mniej piżamowy:)
UsuńKasiu, Ty jestes na biezaco i zapewne masz racje. Tomek o 13 w domu z dojazdem z Faenza? To rzeczywiscie
Usuńtylko kilka godzin nauki. Tak z ciekawosci, bo moi synowie sa juz wyedukowani:)Np. poniedzialek , wszystkie lekcje np. w jezyku angielskim, lub niemieckim? Czy w kazdej godzinie szkolnej mieszanina?
Malgosia Neuss
Nie wiem jak to będzie wyglądało, zobaczymy od jutra, choć ten tydzień wiem, że w ogóle mają mieć malo godzin - tak na pół gwizdka. W każdym razie to jest tak, że oni wybrane przedmioty mają w konkretnych językach: scienze (czyli te nauki ścisłe) po angielsku, historię po francusku, historię sztuki po niemiecku. Zostaje włoski i filozofia (też po włosku).
Usuń