A we Florencji jak w piekarniku...

poniedziałek, sierpnia 10, 2020


Kiedy w porze późnej kolacji po intensywnym i długim dniu we Florencji dotarłam do domu, od progu przywitał mnie miły zapach. Tomek mieszał w garnkach i z dumą obwieścił, że kolacja już gotowa. Sos z szalotki, pomidorów i kaparów wyszedł mu po mistrzowsku! Wyjedliśmy wszystko co do ostatniej kluseczki! W czasie kiedy starszy brat realizował się kulinarnie, młodszy pochwalił się swoimi niedzielnymi "osiągnięciami". 
- Spakowałem trzy torby, płyty, albumy… - wyliczał a zaraz potem dodał - i zobacz czego się nauczyłem!
Ruszając dolną szczęką poruszał jednocześnie całą górną częścią klatki piersiowej.
- Ha! Widzisz!
- Genialne… 
Jak to człowiekowi/ Mikołajowi niewiele potrzeba do szczęścia.


***
- Jak ci się podoba moje story na fejsbuku, zapytałam Tomka, kiedy kładliśmy się spać. 
„Story" dotyczyło Stendhala i moich wzruszeń. Stojąc przed Bazyliką Santa Croce opowiadałam o tym, skąd wziął się tak zwany "syndrom Stendhala". 
Przebywający we Florencji pisarz wychodził właśnie ze wspomnianej świątyni, kiedy od nadmiaru wrażeń, piękna i sztuki zwyczajnie zasłabł. Od tej pory taką reakcję człowieka nazywamy właśnie „syndromem Stendhala”.

- Nie podoba ci się? Ale nie podoba ci się samo story, czy te wszystkie wzruszenia i moje gadanie?
- Wiesz Pusia ja to bardziej za naturą jestem, dziki las mnie wzruszy, ale nie miasto!
- Błagam! Jak Michelangelo ze swoją sztuką może nie wzruszyć! Serio nic a nic cię nie wzrusza? Ale tak kompletnie nic?
- Może trochę…
- Uffff… To już coś! Jest nadzieja!


***
A. - druga A. powiedziała wczoraj coś bardzo prawdziwego. My dziś skupiamy się głównie na artyście - ja sama pewnie też - Micha Anioł to Michał anioł tamto, a przecież najważniejszy jest sam przekaz, to co swoimi dziełami artysta chciał oddać, dziełami, nad którymi tyle studiował, myślał, za którymi zawsze jest przecież ważny komunikat. To zdecydowanie uwaga do głębokiego przemyślenia...


Dzień we Florencji udał się pięknie i był dłuższy niż myślałam, ale przyznam szczerze, że pod koniec naszego spaceru szczerze martwiłam się zwłaszcza o niektórych moich Gości, bo gorąc jaki panował wczoraj w toskańskiej stolicy jest trudny do opisania. Powiedzieć upał to mało. Kiedy o 17.30 ruszaliśmy z Piazzale termometr pokazał 40 stopni, potem zaczął odpuszczać - 38, 37… To aura dla wytrwałych i odpornych. Nawet ja muszę przyznać, że wiaterek, który od czasu do czasu się podrywał, przypominał bardziej termoobieg w rozgrzanym piekarniku.


Oczywiście trudno się gniewać na Florencję, że w sierpniu raczy upałami. Chciałoby się rzec: "taki mamy klimat". Jeśli o mnie chodzi - egoistycznie powiem, że jak dla mnie bajka! Myślę, że w jakimś wcześniejszym wcieleniu mogłam być toskańską jaszczurką. 

Chciałam koniecznie pokazać A. i zacnemu Gronu San Lorenzo i Santo Spirito. Pierwszy kościół był zamknięty - myślę, że przygotowywano się do dzisiejszej festy, dziś przecież San Lorenzo i nawet w Marradi będziemy świętować, bo to również patron naszego miasteczka, a u Świętego Ducha akurat zaczynała się msza i obejrzenie lipowego krucyfiksu nie było już możliwe. Potraktuję to jako obietnicę kolejnych wspólnych spacerów po Florencji. Mam nadzieję, że A. i reszta będą wracać bez końca...


O wczorajszym dniu mogłabym napisać jeszcze wiele... Na przykład, że pani w ulubionej lodziarni już mnie rozpoznaje i wczoraj obdarowała mnie butelka zimnej wody. Mogłabym napisać o usłyszanej mimowolnie telefonicznej rozmowie polskiej turystki, w czasie której padły takie stwierdzenia, że rozpaczliwie rozglądałam się za drugą ławeczką, by już więcej bzdur nie słyszeć - bzdur w stylu: "włoskie pomidory są PRAWIE tak dobre jak polskie", "mądrzy ludzie zostali w domu, w Polsce i nie pchali się do tej zarazy do Włoch" i jeszcze kilka podobnych kwiatków, od których mimo gorąca miałam dreszcze. 

Ale skupmy się na tym co piękne i dobre. Dzień we Florencji był intensywny i daje nadzieję na kolejne, na dziś plan też wielce atrakcyjny i już nie mogę doczekać się wieczora... 
A tymczasem nowy pracowity poniedziałkowy ranek wita nas słońcem, a ja mówię Wam buona giornata i uciekam do moich zajęć. 


WCIELENIE to po włosku REINCARNAZIONE (wym. reinkarnacjone)

Spodobał Ci się tekst?

Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:

  • Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
  • Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
  • Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.

PODOBNE WPISY

2 komentarze

  1. Wiesz Kasiu, z tym przekazem artystów w swoich dziełach jest różnie. Moja polonistka w liceum mawiała: "co artysta/poeta/pisarz chciał nam przekazać? Nic ponad to, co MY z jego dzieła odczytamy, a każdy znajdzie inne przesłanie. Pozdrawiam. Hanka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie::) Co sam autor myślał, to już on sam wie. Chodziło chyba raczej o zastanowienie się nad przesłaniem i znalezienie swojego "odczytu". Bo często jest tak, że pędzimy po znanych nazwiskach. Michał Anioł, Donatello... O na przykład jego pulpity w San Lorenzo, często ludzie przystają fotografują tylko dlatego bo to Donatello, a niewielu wie co tam na nich widnieje. Podobnie z innymi rzeźbami, obrazami... I ja też poznawania, zwiedzania, uczę się dopiero teraz, po latach, obcowania ze sztuką. Ściski!!!

      Usuń