Bukiet florenckich zachwytów, a w nim jajko i koń - akt I
niedziela, lipca 12, 2020
- Jaki my miałyśmy piękny dzień - powiedziała rozmarzona S., kiedy już siedziałyśmy w powrotnym pociągu. Zdanie to powtarzyłyśmy w czasie podróży jeszcze kilka razy. To samo powtarzałam sobie wieczorem, kiedy zmęczone powieki opadały jakby były z ołowiu.
To był naprawdę piękny dzień. Jeszcze jeden piękny dzień tego niezwykłego życia...
Wszystko w tym dniu było piękne i nawet - jak sobie wieczorem uświadomiłam - to, że Forte Belvedere był za pierwszym podejściem zamknięty okazało się ostatecznie błogosławieństwem. Przecież gdybyśmy nie wdrapały się na wzgórze po południu drugi raz, nie zobaczyłybyśmy pewnego kościoła, gdzie osiemnastoletni Giotto... Ale, ale... Powoli! To historia na kolejne dni! Tymczasem dziś...
To był piękny dzień, bo od początku do końca otaczała nas dobra energia - tak, absolutnie wierzę w coś takiego jak dobra energia - ciepła atmosfera, żeby nie powiedzieć - MAGIA!
Rozmawiałyśmy. Dużo rozmawiałyśmy, nagadać się nie mogłyśmy, a potem się śmiałyśmy, a potem jeszcze wzruszałyśmy, wspominałyśmy ostatnie siedem lat i znów śmiałyśmy i dalej gadu gadu i śmiech na zmianę i tak do wieczora. Jaki to był piękny dzień...
I tyle udało nam się zobaczyć i tyle nowych zakamarków odnaleźć, tyle nowych ciekawostek wyszperać i nawet kelner, który zdawał się arrogante, okazał się miłym, swojskim chłopakiem. A to vino bianco jakie było dobre, że tylko resztki przyzwoitości hamowały nas, by go duszkiem nie wychłeptać, a widok jaki z Belvedere, a cykady jak trajkotały, a Rampe del Poggi jak miłą, orzeźwiającą bryzą na nas dmuchnęły...
- Czy ty zdajesz sobie sprawę, że mimo - patrząc obiektywnie - nieco trudnych sytuacji, w jakich się obydwie znajdujemy, w tym czasie może zazdrościć nam momentu jakieś pół świata? Zobacz jakie my jesteśmy szczęśliwe! Jak nam dziś dobrze!
Jaki to był piękny dzień...
Żeby nie było, że to wpis tylko i wyłącznie o tym jak nam było dobrze i jak same sobie zazdrościłyśmy, mam też dla Was dwie drobne ciekawostki. Obydwie związane są z tablicami pamiątkowymi. Pierwsza znajdująca się na jednym z palazzi po prawej stronie od katedry i związana jest z Dante Alighieri, pewnym kamieniem oraz jajkiem.
Legenda mówi, że w czasach budowy katedry w tym miejscu na kamieniu miał zwyczaj przysiadywać Dante. Rozmyślał, odpoczywał i obserwował postępujące przy katedrze prace. Pewnego dnia kiedy tak siedział, zaczepił go ciekawski przechodzień:
- Oh Dante, icchè ti piace di più da mangiare? (Ej, Dante co najbardziej ci smakuje/ co najbardziej lubisz jeść?).
- L'ovo! - miał odpowiedzieć poeta. (Jajko)
Rok później siedzącego znów w tym miejscu poetę zaczepił ten sam ciekawski:
- Co’ icchè? (z czym?)
- Co i' sale! (z solą)
Ile w tej historii prawdy? Może niewiele, ale tablicę upamiętniającą to miejsce można znaleźć niedaleko białego dysku, który oznacza punkt, gdzie kiedyś spadła kula Verrocchia. Poza tym przekazywany z pokolenia na pokolenie dialog jest kwintesencją florenckiej mowy, która dla mnie jest jak najmilsza dla uszu muzyka.
Druga tablica znajduje się na murze biegnącym wzdłuż Arno, tuż obok zegara słonecznego przed Museo Galilei. Ta tablica upamiętania śmierć pewnego... konia!
Zdarzyło się to w 1530 roku podczas najazdu wojsk Karola V. Ambasador Republiki Wenecji i oddany sojusznik Florencji - Carlo Cappello, zdecydował w czasie najazdu pozostać w mieście i stanąć do walki razem z Florentyńczykami. W czasie kiedy ambasador przejeżdżał na swym wiernym koniu przez Piazza dei Giudici, wystrzelono w jego kierunku pocisk z działa. Pocisk śmiertelnie trafił konia, który - można powiedzieć - stał się tarczą obronną i w ten sposób ocalił życie swojego pana. Carlo Cappello postanowił w tym miejscu pochować swojego konia ze wszystkimi należytymi mu honorami i umieścić na pamiątkę wypisaną po łacinie tablicę, w wolnym tłumaczeniu: "Tu spoczywają kości konia Carlo Cappello. Och! Koniu, nie będziesz nigdy zapomniany, ten grób i ten pomnik pan twój niepocieszony daje ci za twoje zasługi. 13 marca 1530 roku."
Jutro opowiem Wam o innych ciekawych tablicach - o całej serii tablic, a potem o pięknych uliczkach, o Forte Belvedere, o pewnym starym kościele, znów o Florencji będę bajać przez kilka dni...
Jeśli ktoś z Was szuka więcej opowieści, znajdzie je też w moich SEKRETACH. Część druga w przygotowaniu.
Z informacji praktycznych dodam jeszcze, że:
Ogród Róż jest już otwarty.
Otwarta jest też Santa Maria Novella.
Przy wejściu do niektórych atrakcji, nawet jeśli znajdują się na wolnym powietrzu sprawdzana jest temperatura. Przez cały czas trwania epidemii do dej pory nikt nie mierzył we mnie termometrem, do wczoraj - wczoraj zdarzyło się to dwa razy: przy wejściu do Loggia dei Lanzi i do Forte Belvedere.
Maseczki na ulicy wedle własnego uznania, na terenie atrakcji turystycznych obowiązkowe.
sukienka: www.madame.com.pl
Spodobał Ci się tekst?
Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:- Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
- Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
- Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.
0 komentarze