Rozmów bez końca ciąg dalszy
piątek, czerwca 26, 2020
Uwielbiam nasze rozmowy przy obiedzie. Potrafimy przez cały posiłek uczepić się jednego tematu i wałkować go do zmęczenia.
Kilka dni temu dyskutowaliśmy na temat imion:
- Gdybym się urodził we Włoszech to jak bym się nazywał?
- Dante!
- O Boże... Dobrze, że urodziłem się w Polsce - Mikołaj przewraca oczami.
- Dante to piękne imię! - bronię swojego pomysłu. - Albo wiem! Michelangelo! - dodaję z entuzjazmem.
- Super...
- Gdybym miała czterech synów we Włoszech nazwałabym ich imionami artystów: Michelangelo, Donatello, Leonardo i Rafaelo, choć Rafaelo już nie bardzo mi się podoba.
- Ludzie pomyśleliby, że jesteś fanką żółwi ninja... - skwitował Tomek z przekąsem.
- Swoją drogą ktoś miał fantazję, by dosyć tandetnej bajce przydać odrobinę finezji przynajmniej imionami bohaterów.
- Pusia założę się, że jednak sporo ludzi nie wie, że żółwie mają imiona włoskich artystów. Na pewno dla dużej części Michelangelo, Donatello, Leonardo i Rafaelo to jednak tylko wojownicze żółwie gadające ze szczurem i zajadające na potęgę pizzę!
- Więcej wiary w ludzi! To jak z tymi imionami? Jakie są wasze propozycje?
Propozycje padały różne od klasycznej Sary, przez równie klasyczne Małgosie - Margherity, od Alessandro przez Marco, na dosyć oryginalnym Boba Fett kończąc... Chyba nie muszę dodawać czyj to był typ.
***
Wczorajsza obiadowa dyskusja skupiła się natomiast wokół hymnów.
- Najpiękniejszy jest oczywiście hymn włoski! - powtórzyłam enty raz. - I nie dla tego, że jest włoski, tylko dlatego, że jest z przytupem, z ikrą. Zawsze jak go słyszę to się wzruszam.
- Ja tam lubię hymn Kazachstanu - oświadczył Mikołaj.
- Mówisz o prawdziwym czy o wersji z Borata?
Mikołaj poprosił o podkład muzyczny i zaraz szczerze ubawiony wyśpiewał kilka wersów. Co on robi w wolnym czasie?
- A daj posłuchać hymnu Japonii - poprosił Tomek i tak zaczęliśmy po kolei odsłuchiwać i oceniać hymny najodleglejszych i najmniej nawet znanych państw świata. Ja oczywiście dalej obstawiałam przy najpiękniejszym hymnie włoskim, a Mikołaj uparcie nucił kazachskie wersy.
***
Rozmawiamy przy obiedzie o wszystkim i o niczym. O planach na przyszłość, o Rasputinie, o lotach na Marsa, o tym co chcielibyśmy zobaczyć, gdzie pojechać, o nowym domu, o muzyce dyskotekowej lat dziewięćdziesiątych, o kuchni angielskiej, o różnych nacjach...
- Ciekawe kogo będziesz miał w nowej klasie - powiedziałam do Mikołaja.
- Chciałbym mieć Chińczyka w klasie.
- Niewykluczone.
- I Indianina i Meksykanina i Eskimosa - wyliczał dalej Mikołaj.
I tak znów rozmowa obrała ten charakterystyczny dla nas lekko abstrakcyjny, absurdalny kierunek.
***
- Pusia, a ty na tą wyprawę przez całą Italię to chcesz iść sama?
- Sama. Będę wędrować, zatrzymywać się i pisać. Wy przecież i tak będziecie zajęci swoimi sprawami.
- Ale tak sama??
- Może na niektórych etapach dołączy do mnie O. jeśli będzie miała czas albo A. jeśli będzie miała siłę.
- A J.? - przypomina Tomek.
- J. też, koniecznie!
***
- A matka lubi Vergę?
- Nie czytałam nigdy, wstyd. O czym pisał?
- Głównie takie nieszczęśliwe historie.
- O masz! To nie! To ja dziękuję. Wyrosłam na Jankach Muzykantach, dzieciach co do pieca na kilka zdrowasiek pakowali, na Naszych Szkapach i literaturze tego typu mówię zdecydowane nie. Mam traumę po tych lekturach. Życie i tak było ciężkie, a te rzewne historie były jak kopanie leżącego, jak cios pod żebra.
- Ja tam lubię - bronił swego Mikołaj. - Jak poczytam takie opowieści to rozumiem jaki jestem szczęśliwy.
- Ja to rozumiem i bez tego...
***
- A matka lubi Vergę?
- Nie czytałam nigdy, wstyd. O czym pisał?
- Głównie takie nieszczęśliwe historie.
- O masz! To nie! To ja dziękuję. Wyrosłam na Jankach Muzykantach, dzieciach co do pieca na kilka zdrowasiek pakowali, na Naszych Szkapach i literaturze tego typu mówię zdecydowane nie. Mam traumę po tych lekturach. Życie i tak było ciężkie, a te rzewne historie były jak kopanie leżącego, jak cios pod żebra.
- Ja tam lubię - bronił swego Mikołaj. - Jak poczytam takie opowieści to rozumiem jaki jestem szczęśliwy.
- Ja to rozumiem i bez tego...
I tak gadu gadu bez końca, aż nastał piątek. Piątek - weekendu początek i na ten weekend plan mam bardzo ambitny, ale cicho sza! Wszystko w swoim czasie... Tymczasem zapraszam Was do Kuchni na królewskie danie i życzę Wam pięknego dnia!
BEZ KOŃCA - SENZA FINE (wym. senca fine)
Spodobał Ci się tekst?
Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:- Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
- Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
- Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.
0 komentarze