Potrzeba wędrowania i ciepłych słów

środa, czerwca 17, 2020

Dom z Kamienia blog Marradi

Na szlaku byłyśmy tylko my dwie, wielki ślimak, kilka jaszczurek, a jakiś czas wcześniej, choć nie dużo wcześniej tą samą drogą wędrował wilk. Jego ślady wyraźnie odcisnęły się na błotnistych odcinkach szlaku... 

Minął ponad rok od naszego wspólnego wędrowania. Miałyśmy z S. powędrować razem już w marcu, umówione byłyśmy dokładnie na ten dzień, w którym cała Italia została ogłoszona Zona Rossa. I tak każda przez następne, długie tygodnie została w domu. 

Kiedy w sobotę szykowałam się do wyprawy S. zadzwoniła i zameldowała, że jest w drodze, że zostawia równinę i przyjeżdża na trochę w toskańsko romagnolskie Apeniny do sąsiedniej doliny. Spotkałyśmy się w bramie, a S. na powitanie zasypała mnie niespodziankami - coś dla ducha i dla ciała. S. to taki dobry człowiek, myśli bardziej o innych niż o sobie samej i ma do mnie anielską cierpliwość, nawet kiedy bezczelnie zdarza mi się nie odpowiadać na wiadomości.


Kiedy powiedziała, że zostaje w górach na trochę, zaraz zaproponowałam, żebyśmy razem ruszyły na szlak. To mało z mojej strony za to całe dobro, które mnie od niej spotkało, za tyle ciepłych słów przy każdej okazji, to naprawdę niewiele, ale choć tyle mogę...

S. zjawiła się punktualnie zaraz po obiedzie i radośnie, nie zważając na ostrzeżenia doświadczonego "montanaro" w kwestii zawirowań pogodowych, ruszyłyśmy na szlak. Ginestre dalej pachniały, ślimak sunął powolutku swoją ścieżką, a S. zachwycała się wszystkim dookoła. 

Przeszłyśmy razem osiem kilometrów z groszem, pod Castellone wypiłyśmy trochę wina i nagadałyśmy się o życiu za wszystkie czasy. Pod koniec naszej wyprawy sine chmury zaczęły się coraz bardziej zapętlać się nad naszymi głowami. Deszcz najpierw usłyszałyśmy - to było przedziwne zjawisko. Słychać było spadające ciężkie krople, ale przez pierwszych kilka minut nie było ich czuć...   

Żarnowiec Toskania

A potem ulewa się rozkręciła. Rozkręciła tak bardzo, że nawet parasol rozsądnej S. chronił tylko na początku. Kiedy doszłyśmy do Biforco, byłyśmy przemoknięte do suchej nitki. Lało niemiłosiernie...
Na szczęście grzmoty i reszta atrakcji przyszły, kiedy już byłyśmy bezpieczne pod dachem. 
Z pogodą się nie wygra. Oczywiście patrząc w niebo i czytając poranne prognozy, mogłyśmy odwołać, przełożyć, zostawić wyprawę na inny raz. Tylko po co? 

Jak mówią zaprawieni wędrowcy: nie ma złej pogody, czasem jesteśmy tylko źle ubrani. 

Nie chciałam nic przekładać, bo to potem tak zostaje na wieki, bo dziś deszcz, jutro praca, pojutrze nie wiem co... Jest plan jest wyprawa i nawet jeśli podlana obficie deszczem pozostanie tak czy inaczej miłym czerwcowym wspomnieniem. I mam nadzieję, że nim S. wróci na swoją równinę jeszcze choć na "dwa kroki" uda na się gdzieś powędrować...


A dziś już środek tygodnia. Ogródek po wczorajszym deszczu jeszcze bardziej napęczniał. Wczoraj na kolację cieszyliśmy się smakiem ogródkowych plonów: cukinie i ich kwiaty, pomidory, ogórki - poezja! Grzybiarze przynoszą z lasu kosze kurek. Słońce świeci od rana, najbliższe dni zapowiadają się pięknie... Mam już w głowie nowy plan. Zobaczymy tylko czy Mario da się namówić. 
Dobrego dnia!

CZŁOWIEK GÓR to po włosku MONTANARO (wym. montanaro)

Spodobał Ci się tekst?

Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:

  • Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
  • Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
  • Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.

PODOBNE WPISY

0 komentarze