Ognie dla marca jak trzeba!
niedziela, marca 01, 2020
Kto mnie zna ciut lepiej, ten wie, że zamiast świętować sylwestry i Capodanni, wolę zdecydowanie "Światło dla marca", na które każdego roku czekam z utęsknieniem. Odnośnik do mojej opowieści sprzed lat, w którym wyjaśniam czym jest ten zwyczaj i skąd się wziął możecie znaleźć we wczorajszym wpisie.
Ta stara, chłopska tradycja zdawała się być już całkiem zapomniana, jednak w ostatnich latach, widzę coraz żywsze jej "obchody". To cieszy! To bardzo dobrze, bo przecież tradycje trzeba kultywować.
O Lom a merz dowiedziałam się dopiero w 2015 roku. W kolejnych latach czekałam na lutowy ogień, tak jak inni na sylwestra, ale pogoda niestety nie była łaskawa. W 2016 lało niemiłosiernie przez kilka dni, więc o ogniach można było zapomnieć. W 2017 sytuacja się powtórzyła, jednak przez chwilę ogień udało się rozpalić i pod osłoną dziedzińca kamiennego kościoła w Popolano coś ciepłego przekąsić. W 2018 impreza została odwołana, bo to właśnie tamtej pamiętnej nocy temperatura spadła do -14 stopni. Ognie płonęły, ale nikt o świętowaniu nie myślał, tylko o ratowaniu kwitnących sadów. W zeszłym roku niby bawiliśmy się w Popolano, ale wszystko odbyło się w dymnej zasłonie, bo szalony wiatr targał ogniami jak głupi.
I w końcu nadszedł 2020, a pogoda spisała się na medal. Ani deszczu, ani wiatru, ani mrozu... Ot przyzwoity zimowy ciepły dzień, w którym luty wychodzi z klasą i marcowi drogę zostawia pięknie oświetloną...
Wraz z nastaniem mroku nad doliną zaczęły pojawiać się smugi dymu. Kto mógł podpalał swój stos, kto stosu nie miał dołączał do innych. Spora część bawiła się jak zawsze przy muzyce w Popolano, my natomiast w tym roku kameralnie, na spokojnie w wąskim gronie wraz z przyjaciółmi Mario przy ich myśliwskim domu.
Mario cieszył się jak dziecko, bo jego stos ogarnęły chyba najwyższe w całej dolinie płomienie. Ogień zdawał się sięgać samego nieba...
Jest w lom a merz coś magicznego, coś trochę jak czary, jak pogańskie rytuały, coś pierwotnego jednocześnie filozoficznego. Coś co daje nadzieje, światło, które rozjaśnia mrok ostatniego lutowego wieczoru i ciepło, które bije od ognia...
Oczywiście każda porządna impreza włoska musi zakończyć się biesiadą. Było i mięso upieczone na ruszcie i słodkości lokalne, było wino, chleb z oliwą, były śmiechy, opowiadane głupoty, było ciepło nie tylko to od ognia, ale też to ważniejsze - od ludzi...
Nieco onieśmielona przygotowałam moje ostatnie chiacchiere. Onieśmielona, bo Włochom podawać ich rodzime specjały, to zawsze jednak pewne wyzwanie. Tym bardziej więc serce puchło z dumy, kiedy te specjały zostały szczerze skomplementowane i zniknęły co do ostatniego.
I tak oto w świetle rytualnego ognia na scenę wkroczył marzec... I na dzień dobry - pewnie ze wzruszenia - "łzawi się" już od rana.
BUONGIORNO MARZO!
ONIEŚMIELONA to po włosku INTIMIDITA (wym. intimidita)
Spodobał Ci się tekst?
Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:- Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
- Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
- Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.
0 komentarze