luty

Obrona lutego i jego pożegnanie

sobota, lutego 29, 2020

polska blogerka w Toskanii Dom z Kamienia

Febbraio, febbraietto mese corto e maledetto - mówi włoskie powiedzenie. Znaczy to: luty, luteńki, miesiąc krótki, ale przeklęty. Dziś luty 2020 schodzi już z afisza, więc z pełnym przekonaniem mogę napisać, że ani trochę w tym roku na powyższą ocenę sobie nie zasłużył. 

Co było w lutym dobrego?

Pogoda, pogoda i jeszcze raz pogoda! Przez bity miesiąc cieszyliśmy się słońcem, lazurem nieba, tylko z rzadka zakłóconym przez chmury i ciepłem wypisz wymaluj wiosennym. 

W lutym dobre były też kwiaty. Fiołki i fiori di san Giuseppe zakwitły już w styczniu i towarzyszyły nam przez cały kolejny miesiąc. Do nich dołączyły prymulki, magnolie, migdałowce, dzikie śliwy, a wczoraj w czasie przedostatniego lutowego spaceru znalazłam też dużo rzadziej spotykane białe fiołki. 

Białe fiołki - wiosna w Toskanii Dom z Kamienia

I w końcu luty był dobry - od dobrych ludzi. Dom z Kamienia gościł w tym miesiącu kilka wspaniałych osób, których pobyt do tej pory wspominam ze wzruszeniem. Dobrzy ludzie to zdecydowanie najwyższa wartość!

Ponadto chłopcy błysnęli ocenami na półrocznych świadectwach, a ja skończyłam e-book. Zakładałam jego wydanie w grudniu na święta, ale jak widać miałam mały poślizg. Drugą część planowałam na Wielkanoc, ale teraz nauczona doświadczeniem nie będę już nic deklarować. Mam nadzieję, że nim zakwitną bzy w obiegu będę już obydwie części moich florenckich opowieści, a ja będę mogła zabrać się za przewodnik po Mugello i Alto Mugello.

Taki to był luty... 
To wszystko sprawia, że nie śmiem w tym roku powiedzieć o nim - maledetto. Oczywiście były i problemy, a jakże! Ale te w moim życiu to powiedzmy już constans i po latach nauczyłam się mimo wszystko skupiać na tym, co dobre...

Polska blogerka w Toskanii Biforco Dom z Kamienia

Niektóre kwiaty świetego Józefa zbladły od mocnego, lutowego słońca. Fiolet stracił na intensywności... Jeszcze trochę a i one będą tylko wspomnieniem. 

Dziś wyczekany przez mnie dzień. Moja najulubieńsza z ulubionych fest - lom a merz. Pisałam o niej kilka lat temu, zerknijcie: światło dla marca 2015 rok. Dla mnie to coś więcej niż Sylwester i wszystkie inne święta razem wzięte. Jest w tym coś magicznego: nadzieja, ciepło ognia, światło, wiosna za progiem, chłopska tradycja... A wszystko to jak na Włochy przystało okraszone zabawą, winem, muzyką, dobrym jedzeniem i wesołym towarzystwem.

Do widzenia luty! 

kwiaty świętego Józefa Dom z Kamienia blog
kwiaty świętego Józefa Dom z Kamienia blog - wiosna w Toskanii


codzienność

W twórczej atmosferze

piątek, lutego 28, 2020


Prognozy pogody do połowy marca nie zachwycają. Niby bez dramatu, ale przyzwyczajeni do wiosny, która miłościwie nam panowała niemal przez całą zimę, teraz trudno się odnaleźć. Znów kupowanie więcej peletu.... Z tym jednak słabo, bo miałam już wielkie nadzieje przykręcić niektóre wydatki.
Tak czy inaczej już dziś wieczorem zaczną płonąć ognie dla marca, jutro będziemy świętować w gronie przyjaciół i cieszę się na ten wieczór jak wariat.

Tymczasem ostatnie dni w Domu z Kamienia mijają spokojnie w bardzo twórczej atmosferze. 
Tomek pracuje intensywnie nad jakąś serią - animacją inspirowaną Gwiezdnymi Wojnami. Scenariusz pisze po angielsku, obmyślił całą galerię postaci, w pokoju gości ustawiona jest scena, green screen, statywy... Ludki z lego tworzy coraz to nowe, jeden zaprojektowany przez niego przyjechał wczoraj z Anglii i to załatwiło radość Tomka na cały dzień. Jak to człowiekowi różne rzeczy potrzebne są do szczęścia... Zadziwia mnie tym swoim samozaparciem, niezwykłą fantazją, wyobraźnią i niewątpliwym talentem. Muszę mu jakoś pomóc, żeby świat zobaczył tę jego serię, bo szkoda byłoby tyle pracy tylko dla 100 obserwatorów na Instagramie. Jeśli zerkniecie, pokażecie może własnym pociechom, Tomek na pewno bardzo się ucieszy: https://www.instagram.com/tomnowypictures/. Seria adresowana głównie do fanów lego i Gwiezdnych Wojen.

Ja po lekcjach siadam teraz od razu do e-booka, oczy wytrzeszczam i sama nadziwić się nie mogę, że w końcu zamknęłam ostatni rozdział. Sprawdzam, dostawiam przecinki, przesuwam zdjęcia... I zaraz też nachodzą mnie wątpliwości czy to się spodoba, czy to się sprzeda, bo kto ja jestem? Żaden ze mnie Mickiewicz! Co tam Mickiewicz! Żadna ze mnie nawet Grochola... 
Ale pracy było dużo, więc nich idzie w świat ta moja sekretna Florencja, kto ma wylać na mnie wiadro pomyj i tak wyleje. Mam jednak nadzieję, że będzie choć garstka, której to pisanie się spodoba.

Poproszę Was o chwilkę cierpliwości. Przeczyta korektor, dostanę ISBN, ogarnę płatność i puszczam w obieg, a sama zaraz zabieram się do drugiej części. 


W każdym razie wracając do tej atmosfery twórczej w Domu rzeczywiście miło nam się razem siedzi i tworzy. Jak tylko słońce przyświeci zaraz wychodzimy na spacer do Marradi, robimy zakupy - na szczęście nie ma u nas ześwirowania wirusowego, w maseczkach nikt nie biega, zapasów w markecie nie robi na rok, więc spokojnie, bez pośpiechu załatwiamy wszystkie sprawy, ustalamy wspólnie co na obiad i w tak miłej symbiozie mija nam cały tydzień. Czy szkoły w przyszłym tygodniu otworzą? Tego jeszcze nie wiadomo. Co o tym myśli Mikołaj? Chyba nie muszę pisać. Tomek natomiast dawno nie był tak wypoczęty i zrelaksowany!
DOBREGO WEEKENDU!

TWORZYĆ to po włosku CREARE (wym. kreare)


gradobicie

Pozytywne skutki gradobicia i burzy z piorunami

czwartek, lutego 27, 2020


Kiedy przed południem wychodziliśmy z Tomkiem na nasz zakupowy spacer - w tym tygodniu to taki nasz rytuał i już wiem, że będzie mi tego brakowało jak szkoła znów ruszy z kopyta - niebo powoli zaczęło się zasnuwać. Nie przypuszczałam jednak, że zapowiadany na popołudnie deszcz postanowi zjawić się przed czasem i do tego zamiast być tylko deszczem, zamieni się w prawdziwy armagedon

Najpierw coś jakby jedna, dwie mikro kropelki... Oj chyba będzie padać! 

Tomek jednak nic nie poczuł, więc dalej szliśmy sobie wolniutkim tempem gawędząc beztrosko. Trzecia czwarta, więc nawet Tomek przyznał - oj chyba będzie padać! 

Piąta, szósta i już potem jakby ktoś niebo przedziurawił... Kiedy doszliśmy do Marradi wyglądaliśmy jak obraz nędzy i rozpaczy. Czułam jak kurtka przemokła i aż się wzdrygałam od wilgoci na ramionach. Pomyślałam, że głupio byłoby w tych dniach złapać przeziębienie, bo jak człowiek zadzwoni do lekarza, to zaraz przybędzie ekipa zestrojona jak do Eboli. Zdecydowanie lepiej się teraz z przeziębieniem wstrzymać... 

Zlitowała się nad nami piekarzowa Antonella. Zaraz uzbroiła nas w parasol i tak wyposażeni ruszyliśmy dalej od sklepu do sklepu. 
"Deszczo - coś" to przybierało na sile, to słabło. Wiatr zrywał się coraz silniejszy i już nawet parasol na niewiele się zdawał. Mokre były nie tylko ramiona, ale i stopy, bo kto by pomyślał, że trampki będą złym pomysłem, skoro sprawdziły się cały luty!? 

Na ostatniej prostej spotkaliśmy Mario, który zapakował nas już dobrze przemoczonych do Rangera i odstawił pod furtkę. I wtedy to się zaczęło...
Nadciągnęła prawdziwa burza z piorunami i gradobicie. Niebo jakby rozłupywał ktoś toporem, grad bombardował ile sił. W moment zrobiło się biało. Potem oczywiście grad znów zamienił się w deszcz, rzeka spłynęła burą wodą, a przełęcze wysoko w górach przyprószyło śniegiem... Takiej pogody to my tu od miesięcy nie mieliśmy, chyba od listopada!

Ale!
Skutki tej pogody paradoksalnie były jak najbardziej pozytywne. Przynajmniej dla mnie! Tym razem na kilka godzin bez rozpraszania się głupotami zaległam przed komputerem i e-book został skończony! Alleluja!
Jeszcze tylko przeczytam dwa czy trzy razy dla autokorekty, w weekend przekażę do właściwej korekty i potem nie pozostanie mi nic innego jak zmierzyć się ze stroną techniczną, co mam nadzieję nie przerośnie moich możliwości.  

Nad Marradi wróciło niebieskie niebo. Szykujemy się już powoli do "Światła dla Marca". Temperatura spadła na łeb na szyję nie mamy już wiosennych dwudziestu stopni, tylko ledwie jakieś naście, a to jak dla mniej wieje już Syberią. Ale nie ma co się zamartwiać! Do wiosny już tak blisko! 

DOBREGO DNIA!

PRZEMOKNIĘTY DO SUCHEJ NITKI  to po włosku BAGNATO FRADICIO (wym. baniato fradiczio)

ogródek

Lutowy ogródek i karnawałowa zagadka

środa, lutego 26, 2020


Korzystając z wolniejszego dnia, zaraz po porannych lekcjach zabrałam się za ulubione ogrodnicze porządki. Powyrywałam, poobrywałam to, co z kapuścianych resztek zostało - a zostało całkiem sporo i jeszcze tego samego dnia na obiad była ulubiona przez Tomka zupa warzywna, pożywne minestrone z dużą ilością opieczonego toskańskiego chleba natartego czosnkiem i skropionego oliwą, a wieczorem improwizowane lasagne z verzą i brokułami. Zdjęcia nie zrobiłam - wszak z improwizacjami różnie bywa, tymczasem danie wyszło tak dobre, że znów sama sobie dałabym medal i do tego przepis, co istotne, był w stu procentach mój, autorski! 
Kapusty mam jeszcze całą misę, więc gdyby ktoś reflektował... serdecznie zapraszam!

Wracając do ogródka...
Kiedy tak rwałam zawzięcie całe zielsko, które bujnie przez zimę - nie zimę wyrosło, nagle w powietrzu rozszedł się - jakże miły dla nosa - zapach rukoli... Zaraz przesiałam między palcami to co w garści zostało i okazało się, że w tym całym zielonym gąszczu zdążyła już odbić rukola! 
A rukolę to ja proszę Państwa uwielbiam! Mam jej w ogródku trzy rodzaje i całe lato zajadam niemal do wszystkiego. Moja ulubiona to ta prawdziwie dzika, którą na samym początku biforkowego bytowania przyniosłam znad rzeki. Tak się zadomowiła, że teraz wyrasta nawet spomiędzy kamieni ogrodzenia... Uwielbiam jej pikantny posmak, to jedyne w swoim rodzaju letnie podszczypywanie języka. 

Cały ogródek na tyle na ile się dało odchwaściłam, a dziś - jeśli czas i pogoda pozwolą - zacznie się wielkie przekopywanie. 


W nocy hulał szalony wiatr podlany deszczem. Deszcz jest potrzebny, jak się tak dobrze zastanowić, to od długich tygodni konkretnie u  nas nie padało. Niestety za tym nocnym pogodowym szaleństwem ma się podobno przywlec chłodniejsze powietrze i tu aż żal serce ściska, bo przez cały miesiąc zdążyliśmy się już na dobre przyzwyczaić do wiosennej aury. Ale ... z drugiej strony takie prawa marca! 


Dziś rano jestem do tyłu ze wszystkim, a zaraz muszę być gotowa do lekcji. Uciekam więc i zostawiam Was z zagadką - z wczorajszą karnawałową wersją Mikołaja. Ciekawa jestem, czy uda Wam się rozpoznać postać? 
Przed nami ostatnie trzy dni lutego i zaraz ognie dla marca. Dobrego środka tygodnia!

Ps. Ponieważ niektórzy są na pewno ciekawi wirusowych wieści dodam, że sąsiednia Romagna do tej pory "czysta", Toskania z dwoma przypadkami, ale o żadnym punkcie zapalnym się nie mówi, szkoły są otwarte i przynajmniej u nas życie toczy się normalnie. Miejmy nadzieję, że tak zostanie. 

"BYĆ do TYŁU" to po włosku ESSERE INDIETRO (wym. essere in dietro)

codzienność

Nie dajmy się zwariować...

wtorek, lutego 25, 2020


Kiedy dziś rano zerknęłam na statystyki bloga, aż oczy wytrzeszczyłam ze zdziwienia - wykres poszybował wysoko w górę. Myślę, że ten skok odwiedzin "zawdzięczam" całemu zamieszaniu z wirusem... Napisałam wczoraj kilka słów na ten temat i zapewniam Was, że moje zdanie o całej sytuacji się nie zmienia. Mam nadzieję, że w Marradi pozostanie taki sam spokój, jaki jest do tej pory, że nic nie wydarzy się w naszym Mugello i za jakiś czas i w innych regionach życie wróci do normy. 
Wczoraj na zakupy jako wsparcie zabrałam Tomka, gdyby się okazało, że i marradyjczycy robią spustoszenie w sklepach. Na wszelki wypadek może i ja kupiłabym kilo mąki więcej. Szczęśliwie półki tradycyjnie uginały się od towarów - pojawiły się pierwsze szparagi!!! - i nie było potrzeby gromadzenia zapasów jak przy wybuchu wojny nuklearnej. Dalej tematu nie będę ciągnąć, wystarczy, że już cały świat o tym huczy. 
Popatrzcie lepiej jak pięknie kwitną magnolie...


Dziś ostatni dzień karnawału, a przed Mikołajem ostatni karnawałowy bal w scuola media. Ostatecznie po przemyśleniach wybór kostiumu padł na jedną z moich propozycji, ale za kogo przebrał się Mikołaj, to już pokażę Wam jutro. Mam nadzieję, że zagadka będzie łatwiejsza niż Tomek przebrany za Człowieka w Żelaznej Masce.
A jeśli chodzi o Tomka dalej będzie się relaksował na przymusowych wakacjach, a im przyjemniejszy jego relaks, tym większa złość i oburzenie Mikołaja na wielką, życiową niesprawiedliwość...
Lubię te nasze dni we dwoje, bo to nadzwyczajna sytuacja. Wprawdzie przez większość czasu ja i tak pracuję, ale kiedy idziemy razem do Marradi po zakupy albo kiedy szykujemy obiad, a Tomka paplanina nie ma końca, myślę sobie, że to najmilsze, co może dać mi dzień. Oczywiście słońce i kwiaty też są miłe...

W okolicznych ogródkach ruszyły pozimowe prace i chyba ja też powinnam wykorzystać luźniejszy wtorek, by zrobić porządek z tymi moimi pięcioma grządkami. Jeszcze dwa dni i wyciągnę też na światło dzienne skrzynki z pelargoniami, może już żadne Buriany się nie zjawią.

Czas już na mnie, więc dobrego dnia i... nie dajmy się zwariować!

ZWARIOWAĆ to po włosku IMPAZZIRE (wym. impacc-ire)

wiosna

Raport z wiosennego Marradi

poniedziałek, lutego 24, 2020


Wiatr hulał w dolinie jak głupi, więc nawet jeśli temperatura była wiosenna na niewiele się to zdało. Wprawdzie udało mi się wyjść na poobiedni spacer i to nawet nie po asfalcie, a w góry, ale nie taki był pierwotnie mój plan... Zamiast fotografować widoki, uwieczniłam wszystkie wiosenne detale jakie znalazłam wzdłuż trasy. Już nie muszę podekscytowana liczyć pojedynczych kwiatków, teraz już wszystko "rozkwitło" się na całego! Wiosna w tym roku zjawiła się wyjątkowo wcześnie i teraz tylko trzeba w duszy zaklinać, by zimie nie zachciało się wrócić z przytupem. W pierwszych dniach marca jeszcze wszystko może się zdarzyć.

Weekend w mojej ulubionej konstelacji - czyli z chłopcami upłynął nam spokojnie, leniwie, a ja produkowałam jeden przysmak za drugim. I chiacchiere i pulpeciki i gnocchi i jabłuszka pieczone w cieście, które Tomek okrzyknął najlepszą słodkością jaką zrobiłam w ty roku... 


Jedyne o co mam do siebie żal, to fakt, że nie dopisałam ani słowa do e-booka, a w tym przeszkodził mi niestety coraz większy zamęt związany z wirusem...

I ponieważ mieszkam tu gdzie mieszkam, czuję się w obowiązku przynajmniej kilka słów napisać. Wirus pojawił się na północy Włoch. W tej chwili w Toskanii cisza i spokój, tym bardziej w Marradi, które leży zupełnie poza jakimkolwiek szlakiem czy traktem. Oczywiście ludzie podzieleni są na dwa obozy - panika i spokój, ja jestem zdecydowanie w tym drugim i na temat całego wirusa mam swoje zdanie. Irytuje mnie jak mało co nakręcanie niepotrzebnie sytuacji. Sama czytam aktualności na ansa.it, ale nie oglądam tv z zasady, a pozostałe internetowe newsy przesiewam przez sito. Opieram się bardziej na tym, co mówią znajome mieszkanki regionów, w których wirus się pojawił. 

Dla nas w tej chwili skutki całej sytuacji są takie, że wycieczek szkolnych nie będzie - wprowadzony oficjalnie zakaz w całej Italii, a Tomek dodatkowo ma do 1 marca przymusowe wakacje, bo Emilia - Romagna zamknęła wszystkie placówki oświatowe (Tomka liceum znajduje się w tym regionie). 
Oczywiście unikam zatłoczonych miejsc i w tym tygodniu - co mnie bardzo boli - Florencję muszę sobie darować, darujemy sobie też zaplanowaną na niedzielę Bolonię, ale nie dlatego, że ogarnia nas strach, tylko z rozsądku, strzeżonego itd... 


Przed nami nowy tydzień, tydzień - przynajmniej dla mnie - bardzo zajmujący. Tomek z góry zapowiedział, że w tych dniach będzie pracował nad swoją serią - animacją z Gwiezdnych Wojen, a Mikołajowi pozostanie przeklinanie losowej niesprawiedliwości (szkoła Mikołaja jest tu gdzie mieszkamy, czyli w Toskanii, a ta szkół nie zamyka). 
Dziś wiatr ustał, wiosna ma być dziś pełną gębą, do "ognia dla marca" zostało już tylko kilka dni, do astronomicznej wiosny niecały miesiąc. Luty zaczyna końcowe odliczanie. DOBREGO PONIEDZIAŁKU!



ZAMKNIĘTA to po włosku CHIUSA (wym. kiuza)

karnawał

Karnawałowy szał, czyli wyszło na dobre oraz mikołajowe dylematy

niedziela, lutego 23, 2020


Koniec końców, wyszło bardzo dobrze. Miałam w planach florencki karnawał, który po stu latach miał powrócić do miasta z przytupem, ale ponieważ Mikołaj poprosił po cichutku, żebym nigdzie nie jechała, żebym z nim została, machnęłam ręką na przebierańców i światowej sławy szczudlarzy i zostałam w Biforco. Chyba nawet cieszyłam się z tej jego prośby, bo karnawał karnawałem, ale ja naprawdę byłam zmęczona i tak przynajmniej miałam pretekst, żeby nigdzie nie jechać. Koniec końców, wyszło bardzo dobrze...

Dobrze, bo czas z chłopcami to czas, z którym nic nie może się równać. Dobrze, bo popołudnie, kiedy już Tomek wrócił ze szkoły, upłynęło nam na pierwszym w tym roku spacerze do miasteczka na lody. Dobrze, bo po obiedzie usiadłam z Michałem Aniołem na leżaku i zaraz zasnęłam, a spało mi się cudnie w wiosennym słońcu - można powiedzieć, że mam za sobą też pierwsze w tym roku opalanie się. Dobrze, bo kulinarne poczynania zaowocowały dwoma genialnie udanymi eksperymentami. Jednym już się z Wami podzieliłam. Spróbujcie sami moich chiacchiere - to alternatywa dla klasycznych faworków, składniki to tylko mąka i mascarpone i jeszcze kieliszeczek limoncello, ale efekt zwala z nóg!
Koniec końców, wyszło bardzo dobrze...


- To za co ja mam się w końcu przebrać? - Mikołaj dopytywał się, kiedy szliśmy na lody. Zdesperowany zmuszał nas kolejny raz do burzy mózgów - za kogo lub za co przebrać się na ostatni karnawałowy szkolny bal.
- Niech Tomek coś wymyśli, ja przez cały obiad podrzucałam pomysły.
Tomek zmarszczył czoło, ale nic mu nie przychodziło do głowy.
- Może ostatni Mohikanin?
- Nieee.
- Może za Dantego?
- Nie mam takiego nosa!
- Może Padrino?
- Nieee. Skąd wezmę strój?
- A pamiętasz Tomek jak się przebrałeś za człowieka w żelaznej masce, a moi Czytelnicy myśleli, że byłeś kamieniem albo ziemniakiem? - uśmiechnęliśmy się do starych wspomnień.
- To może Giacobazzi? 
- A kto mnie rozpozna, tylko Melania go zna. 
Generalnie Mikołaj dyskwalifikował każdą naszą propozycję.
- To ja już nie wiem! Przebierz się za Królewnę Śnieżkę, to przynajmniej każdy cię rozpozna! - skwitowałam z nutą złośliwości. 
- Za Królewnę Śnieżkę już się ktoś przebiera - znów skomentował z nabzdyczoną miną. 
- Ale słuchaj to w sumie całkiem zabawne, może rzeczywiście przebrałbyś się za kobietę. Może za Kleopatrę?
- Nieeee. Nie mam takich włosów. 
- Ale nie, że Kleopatra czy nie, że kobieta w ogóle? 
- Pusia, a wiesz, że inspiracją do Urszuli z Małej Syrenki byli drag queen? - zapytał Tomek.
- Nie wiedziałam. Ale to jest myśl! Mikołaj...? 
Zmierzył mnie piorunującym wzrokiem i jeszcze bardziej się zachmurzył. 
- Oj to sam sobie coś wymyśl! Wiesz co? Załóż czerwoną czapeczkę krasnoludka i ze swoją twarzą masz gotowy strój! Brontolo jak malowany! 


 Dom z Kamienia z Gburkiem na czele życzy Wam dobrej niedzieli! 

GBUREK to po włosku BRONTOLO 

praca

Adrenalina, satysfakcja i zmiana planów

sobota, lutego 22, 2020


W piątek pobiłam lekcyjny rekord. Dziewięć godzin konwersacji, rozjaśniania przyimków, utrwalania imperativo, tłumaczenia condizionale, zaimków i już sama nie pamiętam czego. Dotelepałam się do wieczora ostatkiem sił, ale i tu radości nie brakowało. 

To jest tak, że czasem głowa ze zmęczenia odmawia mi posłuszeństwa, ale kiedy słyszę moich uczniów składających pierwsze niepewne wypowiedzi i tych, którzy konwersują już na bardzo zaawansowane tematy, kiedy słyszę, że K., który przy pomocy lekcji ze mną miał tylko nadgonić materiał i wyrównać z resztą klasy, teraz dostaje z kartkówki 16 punktów na 16 możliwych, kiedy J. przyjmuje na stałe do wiadomości, jak zachowują się zaimki przy trybie rozkazującym, kiedy każdy w swoim rytmie robi wyraźne postępy, to wtedy nawet zmęczenie odchodzi, a jego miejsce zajmuje ogromna radość i duma!

Do piątkowego zmęczenia na pewno przyczyniła się też adrenalina, która odpłynęła wraz z wyjazdem Gości. Za każdym razem, kiedy ktoś pełen ufności powierza mi "zorganizowanie wakacji", kiedy prosi o wspólny spacer czy po górach czy po miastach, działam na pełnych obrotach, a wysokie stężenie adrenaliny daje mi zastrzyk nadludzkiej energii. Powiem więcej - im większe zadowolenie Gości, tym bardziej rozbuchana moja euforia. To wszystko niesamowicie mnie nakręca. Nie zwracam wtedy uwagi na zmęczenie, w ogóle nie zdaję sobie z niego sprawy. Dopiero kiedy Goście odjeżdżają, czuję jak wszystko we mnie słabnie. 

I właśnie w piątek nagle poczułam taką słabość, że z godziny na godzinę coraz poważniej myślałam nad zmianą sobotnich planów, a plany te pierwotnie były bardzo ambitne...
Ostatecznie tę zmianę przypieczętowała prośba Mikołaja, który po cichutku, niemal bez słów poprosił, bym została w domu...
Mogę odmówić każdemu, chadzam własnymi ścieżkami, robię to co uważam za słuszne, kierując się przede wszystkim tym, co w mojej głowie. Są na świecie tylko dwie osoby które, w tej kwestii mogą coś zmienić, które mają na mnie wpływ, z których zdaniem liczę się na poważnie. Tymi osobami są oczywiście moje dzieci.

A zatem zostaję i nigdzie dalej się nie ruszam. Na pewno dziś lub jutro wyjdę w góry, ale góry to przecież tak jak dom. Może tak będzie sensowniej, może odpocznę, naładuję akumulatory przed kolejnym intensywnym tygodniem. Może lepiej nic na siłę...

Pogoda w weekend ma nas jeszcze bardziej rozpieszczać. Mamy mieć jeszcze cieplejszy przedsmak wiosny i tak sobie myślę, że może czas na pierwszy w tym roku obiad pod gołym niebem? Coś pewnie kulinarnie wyczaruję, coś słodkiego karnawałowo chłopcom zakręcę i tyle...

Drzewa owocowe kwitną coraz śmielej. Magnolia przy markecie otworzyła już pierwsze pąki i uśmiecha się lila fioletem. Niech to będzie dobry dzień!

SŁABOŚĆ to po włosku DEBOLEZZA (wym. debolecca)

Florencja

Wygrałam!

piątek, lutego 21, 2020


Mniej więcej od połowy naszego florenckiego spaceru jak namolna mucha zaczęłam podpytywać A.: no i? no i? Ciekawa byłam czy serce A. otworzy się w końcu na Florencję czy wciąż jednak będzie bardziej zwrócone ku Bolonii. 
Na szczęście uległa moim sugestiom i nim kolejny raz powróciła do Florencji, miała już swoją artystyczno - historyczną świadomość przeniesioną na wyższy poziom. Wzięła do ręki "Udrękę i ekstazę", przyjrzała się Medyceuszom i nagle to nieprzystępne wcześniej miasto wydało się jej znajome, bardziej swojskie, zachwycające, intrygujące... 
- No i? No i? - dopytywałam, kiedy już zasiedliśmy do obiadu w ulubionej fiaschetterii
Wzięła głęboki oddech, przez chwilę jeszcze nie otworzyła ust jakby dla zbudowania suspensu, aż w końcu odpowiedziała:
- Wygrałaś...


Nie udałoby mi się to, gdyby nie Cosimo, il Magnifico, gdyby nie Michał Anioł, Ghirlandaio, Botticelli... Z takim wsparciem moja misja, by A. zaprzyjaźniła się z Florencją, musiała zakończyć się sukcesem.  

Pozostałym Gościom Florencja również się podobała... 

Kiedy mam przyjemność oprowadzać kogoś, kto do miasta przybył po raz pierwszy, czuję ogromną odpowiedzialność, bo wiem, że to czy miasto zachwyci czy nie, w dużej mierze zależy też ode mnie. Staram się więc wyważyć pomiędzy chaosem Duomo, wielką sztuką przy Signorii, a ciszą San Niccolò i street artem. Zależy mi, by Goście posmakowali tutejszej kuchni, poczuli dawnego ducha, poznali anegdoty, ciekawostki i legendy. 

Ktoś stwierdził wczoraj, że tym razem szanse pomiędzy Bolonią i Florencją były nierówne, bowiem pierwszą oglądaliśmy w lekkiej mgle i klasycznej, zimowej pochmurności Padany, tę drugą natomiast w pełnym, jedynym w swoim rodzaju toskańskim słońcu. I to na pewno prawda, pogoda pomaga, wpływa zdecydowanie na pierwsze wrażenie, ale...


Ale wtedy uświadomiłam sobie, że blasku i splendoru Florencji nie są w stanie zgasić nawet deszcz, mgła czy inne pochmurności... Florencja lśni i zachwyca przy każdej pogodzie. Wiem to, bo przez te lata widziałam wiele jej twarzy i wiele nastrojów. Ja sama za każdym razem kocham ją coraz mocniej, za każdym razem ogarnia mnie podekscytowanie, wzruszenie, za każdym razem czuję, że jest jeszcze bardziej moja...


Wakacje ostatnich lutowych Gości dobiegły końca. Dziękujemy kochani za wspaniały, radosny i intensywny czas. 
Cóż powiedzieć? 
Szkoda, że tak krótko i mamy nadzieję na kolejne spotkania.  Ja mam też nadzieję, że pobyt w Marradi, Biforco, góry, Florencja, Bolonia i Dom z Kamienia zostaną na zawsze w Waszych sercach jako miłe wspomnienie. 

Myślę sobie, że musi być u nas "dobre powietrze", które pobudza kreatywność, uruchamia nawet w najspokojniejszych pokłady szaleństwa, powietrze, które sprawia, że człowiek śmieje się w głos. Zdjęcia mówią same za siebie! Było już kiedyś spa wiejące horrorem w wykonaniu Wielkiej Piątki, a tym razem po Domu z Kamienia snuł się też błędny rycerz. Kto wie, co jeszcze się wydarzy!
Dobrego dnia!