"Dziedziniec bosego" i próba ucieczki
środa, stycznia 29, 2020
O Chiostro dello Scalzo czytałam już kilka miesięcy temu. Wiedziałam, że jest to miejsce wyjątkowe i że musi się znaleźć w moim przewodniku. Niestety w czasie ostatnich wizyt, zawsze coś wypadało, zawsze brakowało czasu, zawsze byłam rozproszona innymi zakątkami i historiami. Oczywiście dodatkowym utrudnieniem były nieco ograniczone godziny otwarcia (poniedziałek, czwartek, sobota, niedziela 8.15 - 13.30).
Dopiero miniony poniedziałek był tym dniem, kiedy to właśnie Chiostro dello scalzo stało na pierwszym miejscu mojego planu.
Dziedziniec jest pozostałością po zaprojektowanej w XIV wieku przez Giuliano da Sangallo kaplicy Compagnii dei Disciplinati di San Giovanni Battista, nazywanej Compagnia dello Scalzo. Mnich niosący krzyż na czele procesji zawsze był boso - stąd wzięła się nazwa, scalzo to po włosku bosy. Aby mieć obraz tego, jak ubierało się, jak wyglądało "bractwo bosego" wystarczy popatrzeć na ceramikę zdobiącą wejście do budynku.
Miejsce jest absolutnie wyjątkowe. Możemy tu w ciszy i spokoju podziwiać serię doskonale zachowanych, monochromatycznych fresków Andrea del Sarto, który również był członkiem bractwa. O samym artyście, który przez Vasariego określony był "artystą senza errori", pisałam już kilka miesięcy temu przy okazji opowieści o mojej ulubionej florenckiej "Ostatniej Wieczerzy".
Mówi się, że powstałe pomiędzy 1509 i 1526 rokiem malowidła przedstawiające sceny z życia świętego Jana oraz cztery cnoty, to jeden z najznamienitszych przykładów florenckiego malarstwa pierwszej połowy XV wieku. Jest to dzieło jedyne w swoim rodzaju, a atmosfera spowijająca ten maleńki dziedziniec jest niezwykła.
Autorem dwóch spośród wszystkich fresków jest Franciabigio, przyjaciel Andrea del Sarto, który zastąpił go, gdy ten wyruszył do Francji.
Bractwo zostało rozwiązane przez wielkiego księcia Pietro Leopoldo pod koniec XVIII wieku. Oratorium zostało zburzone przy poszerzaniu obecnej Via Cavour, a sam dziedziniec przeszedł w ręce Akademii Sztuk Pięknych, aż w końcu został odrestaurowany i ogłoszony muzeum państwowym.
"Dziedziniec bosego" znajduje się zaledwie dwa kroki od San Marco i na pierwszy rzut oka wydaje się miejscem całkiem bez znaczenia, ale nie ulegajcie pozorom, zwłaszcza we Florencji...
Ponieważ poniedziałek był też dniem otwarcia Cenacolo Ghirlandaia w Ognissanti, postanowiłam zaprowadzić tam Ellen. Mówiąc szczerze sama też miałam szczerą ochotę jeszcze raz pozachwycać się niezwykłym malowidłem i przyciszoną atmosferą tego miejsca.
Nim jednak weszłyśmy na dziedziniec i do refektarza, zajrzałyśmy również do kościoła. O tym dlaczego warto tam zawędrować pisałam TUTAJ.
Już kiedy przystanęłyśmy przy pierwszym malowidle - miałam zamiar poopowiadać Ellen o Ghirlandaio - podszedł do nas starszy człowiek z karteczką na szyi volontario (ochotnik) oferując swoje usługi "przewodnicze". To popularne zjawisko w turystycznych miastach - studenci, emeryci, pasjonaci mogą być w takich miejscach pomocni. Pod warunkiem jednak, że nie są przy tym namolni i mają dar opowiadania.
Podziękowałyśmy starszemu panu uprzejmie i ruszyłyśmy dalej. Sama znam miejsce doskonale i chciałam podzielić się z Ellen, tym co mnie w nim zachwyciło. Człowiek jednak nie zamierzał tak łatwo się poddać. Dogonił nas znów i zaczął lekko agresywnym tonem - powiedziałabym profesorskim - zadawać pytania, jakbyśmy były dwoma studentkami na egzaminie. Wysłuchałyśmy zatem grzecznie opowieści o rodzinie Vespuccich, o żeglarzach i odkryciach geograficznych, ot by nie robić starszemu człowiekowi przykrości. Zajęło to sporo czasu, bo mężczyzna miał trudności z zachowaniem ciągłości opowieści, powtarzając te same informacje po trzy razy. Wymieniłyśmy z Ellen nieco poirytowane spojrzenia i podjęłyśmy kolejną próbę oderwania się i kontynuowania samodzielnego zwiedzania.
Po kilku krokach zorientowałyśmy się, że człowiek idzie za nami, jakby chciał sprawdzić czy aby na pewno zatrzymujemy się tam gdzie powinnyśmy. - Corri Kasia, corri! (biegnij Kasia) - Ellen wzięła mnie pod ramię, scena jak z banalnej komedii, przez chwilę była nawet zabawna.
Wcisnęłyśmy się do kaplicy, tak by zniknąć z pola widzenia, w nadziei, że człowiek znajdzie sobie inne "ofiary", ale nadzieje te okazały się płonne.
Mężczyzna czekał na nas z drugiej strony... - A Giotto? - zapytał z wyrzutem. - Właśnie tam idziemy - odpowiedziałam wciąż grzecznie i na wszelki wypadek jeszcze raz przypomniałam - już tu byłam.
Ton mężczyzny był coraz bardziej irytujący, a jego sterczenie nam za plecami nieznośne. Stałyśmy jak dwie - nomen omen - cierpiące dusze pod krucyfiksem Giotto i nie wiedziałyśmy jak wyplątać się z tej niewygodnej sytuacji. Już byłyśmy w odwrocie, kiedy "przewodnik" znów nas dogonił.
- Mogę opowiedzieć wam jeszcze dwie historie? - zadał pytanie tonem, który przewidywał tylko jedną słuszną odpowiedź.
- Nie tym razem, bardzo panu dziękujemy, ale mamy mało czasu i tak naprawdę przyszłyśmy tu dla Ghirlandaia i jego Cenacolo.
- Aaaa Ghirlandaio... - mężczyzna wymamrotał niezadowolony pod nosem, po czym odwrócił się i sobie poszedł. Nim jednak uszedł pięć kroków zawrócił i z kipiącym od złości wyrazem twarzy powiedział:
- Nie podobała mi się ta odpowiedź! - Potem dodał jeszcze kilka mało sympatycznych uwag. Stałyśmy na środku przed ołtarzem znów jak te ofiary kompletnie oszołomione zaistniałą sytuacją i zachowaniem starszego pana.
Niestety czasem bywa i tak. Podobna sytuacja zdarzyła mi się po raz pierwszy w życiu. Zazwyczaj takie osoby są pełne uprzejmości, nie narzucają się i przy tym pięknie potrafią opowiadać. Człowiek w Ognissanti był tego kompletnym zaprzeczeniem.
Przez jego liczne "interwencje" w czasie naszego zwiedzania nie udało nam się zobaczyć trzeciego zaplanowanego na ten dzień miejsca, ale oczywiście, co się odwlecze... Było nam we dwie wspaniale w tej mojej ukochanej Florencji. Są osoby, z którymi nudna będzie nawet podróż dookoła świata, ale Ellen jest osobą, z którą ekscytujące jest nawet kupowanie na targu kanapki. Już nie mogę się doczekać następnego razu!
Spodobał Ci się tekst?
Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:- Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
- Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
- Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.
1 komentarze
Bardzo prawdopodobne, że spotkałyście osobę dotkniętą Zespołem Aspergera. Tak sądzę po opisanym sposobie zachowania i wypowiedziach (dla niego to jest oczywiste, że skoro pełni tam funkcję volontario to musi koniecznie, za wszelką cenę opowiedzieć wszystko co wie odwiedzającym, a jeżeli ktoś nie chce go słuchać - to przeszkadza mu w pełnieniu tej funkcji. Rodzi to u takiej osoby frustracje i agresję)
OdpowiedzUsuń