Tam gdzie szemranie strumyków jest ciszą
środa, grudnia 04, 2019
Pomyślałam sobie, że nic mu nie powiem. Dla niepoznaki założyłam nawet "lisy", żeby nie podejrzewał mnie o zakusy na górską wspinaczkę.
- Ale jak będzie? - zapytał mnie zaniepokojony i wyciągnął przed sobą dłoń niemal pod kątem prostym. - O tak?
Bo trzeba wiedzieć, że u mnie słowo spacer ma wiele odcieni....
- Nie. O tak! - odpowiedziałam tym samym gestem, ale z bardziej pochyloną dłonią.
- Taaa - mruknął nieprzekonany.
Pojechaliśmy do starych kamieniołomów. Stamtąd oczywiście planowałam wejść na samą grań skąd widać Gamberaldi i sąsiednią dolinę. Zaparkowaliśmy samochód i ruszyliśmy stromą "cementówką" w górę.
Paw jeszcze kilka razy upewniał się gdzie idziemy i czy będzie bardzo wysoko, a ja zbywałam go krótkimi odpowiedziami i zapewniałam, że TAM (czyli na grań) nie idziemy. Psychologia...
Paw zasapał się, zadyszał, ale na grań się wdrapał. Zawsze lepiej skupić się na drobnych kroczkach, niż przerażać odległością lub wysokością celu...
Biforco budzi się we mgle po upiornym poniedziałku |
Cava po poniedziałkowych ulewach ociekała wodą. Każde zagłębienie w kamieniu wypełniły spontaniczne strumyki, których szmer był jedynym dźwiękiem przerywającym górską ciszę. Zupełnie jak wiosną, kiedy po roztopach wszystko budzi się do życia. Oczywiście teraz nie ma się jeszcze co roztapiać, na pierwsze oznaki wiosny trzeba - przy dobrych wiatrach - poczekać dwa miesiące.
Wspominałam w myślach lutową wyprawę z Ellen, schodziłyśmy wtedy ze szlaku właśnie przez ten sam kamieniołom, a strumyki też tak miło szemrały. Uświadomiłam sobie, jak bardzo stęskniłam się za Contessą i naszymi górskimi eskapadami!
Takie krótkie spacery jak wczoraj są ledwie mikroskopijną namiastką tego czego potrzebują moje nogi i moja głowa.
Jest we mnie nieposkromiona żądza gór i niepohamowana potrzeba wędrowania. Kiedyś byłam warszawianką, teraz jestem montanara. Tak jak ściska mnie w gardle na widok fresków Ghirlandaia, tak samo wzrusza mnie widok gór, szemranie strumyków, chrzęst kamyków pod ukochanymi buciorami, horyzont falujący Lavane, Falteroną i Sambucą...
W dzisiejszych czasach, kiedy niemal każde miejsce na ziemi jest już do bólu "zadeptane", to moje Appennino Tosco - Romagnolo zdaje się być prawdziwym rajem. Plątanina szlaków, która nie ma końca ani granic, plątanina szlaków, którą delektować się można w ciszy i samotności.
W nocy po raz pierwszy złapał mróz. Samochody przed barem pokrył szron. Zdaje się, że idzie zima...
MONTANARA - ta, która żyje w górach...
Spodobał Ci się tekst?
Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:- Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
- Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
- Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.
3 komentarze
Drugie zdjęcie- jak z pięknego, starego obrazu :). A Pan Paweł po prostu nieprzyzwyczajony do gór bo za rzadko z Panią wędruje. Trzeba mu częściej fundować górskie wypady i niedługo sam będzie z niecierpliwością na nie czekał a na szczyty wejdzie tylko lekko zgrzany ;). Pozdrawiam, Karolina
OdpowiedzUsuńLubie Polskie Bieszczady, a fotki z Pani wędrówek mi je przypominają. :)Pozdrawiam Jurek
OdpowiedzUsuńWspaniałe miejsce Imienniczko. Uwielbiam takie blogi. Trochę zazdroszczę że mieszkasz we Włoszech. Ostatni raz byłam tam w 2006 w Rzymie, Sorrento, Capri. Zakochałam się w tych miejscach, zabytkach i kulturze.
OdpowiedzUsuń