Furia Lamone

wtorek, grudnia 03, 2019


Zaczęło lać już w nocy z niedzieli na poniedziałek i lało równo przez cały dzień. Do tego wszystkiego około obiadu nadciągnęła prawdziwa burza i wisiała nad doliną dobre dwie godziny albo lepiej. Błysk i grzmot, błysk i grzmot - nie trzeba było nawet liczyć odległości - burza wisiała uparcie nad nami. Nawet Mikołaj opowiadał jak to w szkole on i jego koledzy przejęci byli bladym strachem, bo zdaje się burza wyładowała się intensywnie na znajdującym się tuż obok szkoły domu opieki. 

Ale burza, burzą - choć grudniowa burza do częstych zjawisk raczej nie należy - to, co przerażało najbardziej, to Lamone. Tak skotłowanej rzeki, której poziom rósł dosłownie w oczach nie widziałam od 2014 roku, kiedy to przyszła słynna "piena". 

Wczoraj przyznaję szczerze - po raz pierwszy tak naprawdę się bałam. Bałam się, bo wczesnym popołudniem rzeka rzeczywiście puchła w oczach, a lać miało do nocy... Bałam się bo nikt nie wiedział skąd nagle taka woda - dopiero dziś rano napisali o bombie wodnej nad Mugello. Bałam się, bo Tomek miał siedzieć w Faenzie do 16.00, a skoro u nas działo się takie wariactwo, to co dopiero na nizinie, gdzie ta cała woda od nas spływa! 

Sami popatrzcie (podebrane z fejsbuka): szaleństwo Lamone

LAMONE w Biforco:


Kiedy nagrywałam krótki filmik dla A. woda jeszcze nie dotykała naszych murów, a dosłownie kilka minut później już tak. Na szczęście tak jak szybko przyszła wysoka fala, tak też szybko zaczęła opadać, choć wciąż lało niemiłosiernie. 

Sama burza uszkodziła trasę kolejową i biedny Tomek do domu dotarł ostatecznie tuż przed osiemnastą. 

Wykończył mnie ten poniedziałek. Wykończył stresem i zerkaniem nerwowo za okno, wykończył zamartwianiem się o dzieci, bo w czasie takich kataklizmów wolę mieć wszystkie pisklaki pod jednym dachem. Wykończył mrokiem, który zapadł chyba około 14.00. Próbowałam sobie wyobrazić, że za tą grubą jak stara, wiejska pierzyna warstwą chmur są lazur i słońce, ale to "wyobrażanie sobie" słabo mi jednak szło. 
Do tego wszystkiego w Tomka telefonie wysiadł mikrofon, więc w tym całym zamieszaniu mogliśmy komunikować się tylko "pisemnie". 

Ale żeby nie było tylko tak ponuro...
Lekcje poniedziałkowe udały się cudnie, Tomek wrócił do domu zadowolony z nowego kursu - zaczął przygotowania do certyfikatu z angielskiego, a ja dostałam zapytanie o sesję zdjęciową i mam nadzieję, że w tych dniach okaże się, że moja oferta została zaakceptowana. Byłaby to piękna ozdoba mojego portfolio. Oczywiście mam nadzieję, że do tego czasu uda mi się uciłać na ten upragniony obiektyw.

Pisząc o obiektywie pragnę kolejny raz podziękować Patronom. Jesteście niezwykli! Grazie! Grazie di cuore!!!!

DOBREGO, miejmy nadzieję NIEDESZCZOWEGO DNIA!

PEŁNA to po włosku PIENA 

Spodobał Ci się tekst?

Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:

  • Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
  • Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
  • Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.

PODOBNE WPISY

2 komentarze

  1. Faktycznie, szaleństwo na całego. Urwanie chmury na maksa. Mnie złapała burza w górach i też stracha miałam jak poszłam w Gorce. Uściski z Krakowa od szalonej Krakowianki.

    OdpowiedzUsuń