Krwawe liście i Gwiezdne Wojny, czyli w oczekiwaniu na armagedon.
niedziela, listopada 17, 2019
Zawsze, kiedy latem przechodzę obok tego drzewka, przypominam sobie jak bardzo jest czerwone w listopadzie. Czerwone krwistą czerwienią, jak karminowe usta amerykańskich aktorek w latach pięćdziesiątych, jak atłasowa podpinka w ramonesce, o której marzyłam przez całe "nastolęctwo", jak truskawki, czereśnie, porzeczki, jak wóz strażacki, jak pies Clifford w kreskówce, którą tak kiedyś uwielbiał Mikołaj.
Czerwień tego drzewka trwa zwykle do grudnia, kiedyś sfotografowałam je lekko ośnieżone, wtedy czerwień wydawała się jeszcze czerwieńsza niż zwykle.
Całkiem sporo liści wciąż trzyma się kurczowo drzew, ale te które opadły już dawno nie szeleszczą, zamilkły wraz z pierwszym deszczem. Tu i tam na gałęziach dyndają kaki, też już wynędzniałe, wymęczone, ociężałe.
W tym miejscu kończy się jesienna poezja i zaczyna listopadowa proza, która potem przechodzi w kabaret...
W sobotę po tych moich spacerach i zachwytach nad kolorami, znów zabrałam się za kulinarne eksperymenty, czego rezultaty znajdziecie w KUCHNI. Potem zorganizowaliśmy sobie seans filmowy. Film wybrali chłopcy, ja sama po serii krytyki zasłyszanej ze strony różnych znajomych, byłam początkowo sceptyczna. Jednak już po kilku pierwszych minutach wbiło mnie w kanapę i muszę przyznać, że "Dunkierka" serce z trzewi wyrwała mi bez znieczulenia.
A potem o tym i o tamtym przy rozgadanej kolacji sobotniej...
Aż wreszcie Tomek zerwał się od stołu, popędził na górę i zaraz wrócił z płaszczem zwiniętym pod pachą.
- No zobacz - mówił do Pawia przekonującym tonem, wciągając jednocześnie płaszcz przez głowę Mario. Troczki już dawno temu ktoś zacisnął na supeł i ni hu hu...
- Jak malowany! - wtrąciłam się w te demonstracje.
I nawet Paw w końcu przyznać musiał rację, bo Mario wyglądał rzeczywiście jak Obi Wan Kenobi albo raczej jak Mario Wan Kenobi i Tomka pozowanie z nim do zdjęcia jak z centurionem przed Koloseum doprowadziło nas do takich wybuchów śmiechu, że chyba nawet deszcz się przestraszył.
Sami uczciwie przyznajcie! Czyż to nie Gwiezdne Wojny jak żywe????
Zdjęcie pożyczone z internetu |
- Skąd taką kapotę wytrzasnęliście? - Mario dziwił się swemu obliczu w wersji "sajens fikszyn".
- To chyba dla Legolasa było na jakiś bal karnawałowy.
- Aaaa nie, nie! - Tomkowi szybko pamięć się rozjaśniła - to właśnie dla Obiego było!
Brązową kapotę ja - matka Polka "popełniłam" dawno temu, w innej epoce, w odległej galaktyce, to znaczy w przedszkolnych warszawskich czasach...
Ubaw mieliśmy przedni i normalnie pomyślałabym, że to zasługa wina, ale dzieci przecież wodo - pijne, a śmiały się najgłośniej ze wszystkich. Czasem wystarczy tak niewiele, by wprawić się w dobry humor.
Ale teraz wystarczy już tych "banialuk", bo późno się zrobiło, a ja mam w kulinarnych planach i przekąskę na wieczór i tortelli z dynią i ciasto i ... coś jeszcze było... I przede wszystkim muszę sprawdzić czy chatki Mario nie zmyło do Ravenny. Lało całą noc, woda podeszła prawie pod same mury naszego domu. To druga tak wysoka woda w naszej biforkowej historii. Nie był to jednak tak gwałtowny deszcz jakiego się obawiałam. Mam nadzieję, że wysoka fala nie narobi nigdzie już bałaganu...
Dobrej niedzieli Wam życzę!
GWIEZDNE WOJNY to po włosku LE GUERRE STELLARI (wym. le guerre stellari)
Spodobał Ci się tekst?
Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:- Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
- Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
- Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.
1 komentarze
Ojej rzeczywiście Mario wygląda jak Obi Wan Kenobi. Myślę ze przypadkiem odlryliscie dla niego świetny strój na następną imprezę przebieraną (nazwy niestety nie mogę sobie przypomnieć). Oglądałam w wiadomościach co się dzieje we Włoszech i jakoś przypomniał mi się rok 1997 w polsce kiedy była najgorsza powódź. Pozdrawiam ciepło i pogodnie, Karolina
OdpowiedzUsuń