Trippa, stragany, Chianti i torba śliwek - czyli przerwa na obiad!

piątek, października 04, 2019


Po zwiedzaniu San Marco byłam - mówiąc "poetycko" - emocjonalnie znokautowana i ... głodna. Postanowiłam skierować swoje kroki w stronę mercato Sant'Ambrogio. Przeszłam przez Piazza Santissima Annunziata i dalej prosto omijając starannie, szerokim łukiem turystyczne masy. Pomyślałam, że albo znajdę po drodze jakieś kameralne miejsce albo poszukam czegoś już na targu. Ostatecznie zawsze mogłam zjeść kanapkę z lampredotto w towarzystwie robotników siedzących przy prowizorycznym barze ulicznego straganu. 


Nic po drodze nie zachęciło mnie na tyle czy to wnętrzem, czy menu czy też przede wszystkim ceną. Mój budżet przez kupno biletu do San Marco był już nadszarpnięty, więc żadne luksusy nie wchodziły w grę. I tak oto dotarłam do samego targowego placu. A na placu?


Na placu targowym stragany uginające się od warzyw, owoców, serów, ciuchów "made in Italy" i sama już nie wiem czego. Nagle zrobiło się tak normalnie, swojsko, bez blichtru, bez sacrum. Artyzm ustąpił miejsca przyziemnym radościom - o smakach Florencji nie jedną książkę napisano...


Obeszłam targ dookoła i już miałam skorzystać z oferty jednego ze straganów, który nęcił świeżutkimi, pachnącymi bruschettami, kiedy postanowiłam zerknąć jeszcze do środka. 
Sam targ jest tak stary, jak znane wszystkim Mercato Centrale, a mówiąc dokładnie, jest nawet kilka lat starszy od swojego sławnego brata i z zewnątrz wygląda niemal jak jego miniatura. 
Różnica jednak jest pomiędzy nimi istotna. Targ główny stał się niestety w ostatnich latach miejscem bardzo turystycznym, a teren wokół niego zajmują sprzedawcy różnych nacji oferujący prawdziwą skórę, prawdziwe jedwabie i kaszmiry, targ Ambrożego natomiast, może się wciąż poszczycić iście florenckim klimatem. Stołują się tu mieszkańcy, robotnicy, przechodnie, turystów - co ważniejsze - trafia tu niewielu. I znów piszę to przez zaciśnięte zęby. Może nie powinnam o tym opowiadać??? 


Od wejścia przywitała mnie bardzo nęcąca reklama. Trattoria da Rocco, jak wypisane było kredą na tablicy, oferowała pierwsze danie za 5 euro, drugie za 6, a pół litra wina za 3. Uśmiech odmalował się na mojej twarzy. Zaraz zjawił się obok mnie szalenie przystojny kelner (Nie! - uprzedzam tym razem pytania - Nie mam zdjęć, przykro mi:) i zorganizował mi miejsce obok dwójki starszych państwa. Położył przede mną menu i zapytał:
- Czego się napijesz? 
- Kieliszek Chianti. 
Kelner zniknął i chwilę potem na moim stole wylądował nie kieliszek, ale całe "fiasco":
- Pij ile chcesz! - uśmiechnął się. 
- Ha dobre sobie! - skomentowałam w głowie i zaraz pomyślałam, iluż osobom by się tu spodobało. 
Po chwili namysłu wybrałam insalata della trippa - czyli sałatka z flaków tudzież flaki na zimno. Uwielbiam ją, a ta przyznam uczciwie była najlepszą jaką kiedykolwiek jadłam. Do tego wypiłam trochę wina, "trochę" więcej niż kieliszek, zamówiłam na koniec oczywiście kawę i za wszystko zapłaciłam całe 9 euro! W Italii naprawdę można zjeść jak król za śmieszne pieniądze, wystarczy tylko trochę poszukać, ale... Już nie chcę być nudna z tymi samymi, do znudzenia powtarzanymi, farmazonami. Kto szuka - znajdzie!


Po skończonym posiłku przeszłam jeszcze wokół straganów, na jednym z nich kupiłam sobie za całe 50 centów torbę dorodnych śliwek na deser, na potem, na zaś i ruszyłam w kierunku... 
O tym, gdzie mnie po obiedzie zaprowadziły nogi, opowiem Wam oczywiście już jurto. Tymczasem dobrego weekendu i cóż ... nawet ja muszę to napisać - dzień dobry Pani Jesień!

PRZYZNAĆ to po włosku AMMETTERE (wym. ammettere)

Spodobał Ci się tekst?

Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:

  • Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
  • Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
  • Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.

PODOBNE WPISY

0 komentarze