"Trójkąt bermudzki" w Apeninach

sobota, września 28, 2019


Czegoś takiego na górskiej wyprawie, odkąd włóczymy się razem, to jeszcze nie wywinęliśmy. Świat się kończy! Wczoraj już widziałam nas oczami wyobraźni jak stajemy się największym pośmiewiskiem w Marradi, zwłaszcza w kręgu moich i Mario znajomych. W życiu by nam tego nie zapomnieli - to pewne! 
Co takiego się stało? 
Mówiąc krótko - zgubiliśmy się...
Oczywiście nie tak, żeby kompletnie nie wiedzieć gdzie jesteśmy, niemniej dobrą godzinę straciliśmy, by odnaleźć właściwy szlak, a światło dnia nieuchronnie ustępowało nocy... 
Ale zacznijmy od początku.


Mario już w czwartek przy kolacji ogłosił, że w piątek ma wolne, więc zważywszy na to, że i ja po południu nie byłam zajęta, natychmiast zaproponowałam górską wyprawę. Chcieliśmy też przy okazji sprawdzić jedno grzybowe miejsce, nawet jeśli pierwsza grzybowa fala już się skończyła. Przy wyborze trasy nie mieliśmy zatem żadnych dylematów i zgodnie stwierdziliśmy, że wrócimy na jeden z najpiękniejszych szlaków w całej okolicy - z Passo Carnevale do Lozzole. To trasa, która zachwyca widokami i raczy niezliczonymi grzybowymi miejscami. 
Nim jednak ruszyliśmy na szlak, zatrzymaliśmy się po drodze, by sprawdzić inne grzybowe miejsce i to, jak się okazało, był bardzo dobry pomysł, bo krótki przystanek zaowocował zbiorami wyczekanych "ovuli". 
Pisałam o nich już dawno temu, ale dziś przypomnę. Ten "śmieszny grzybek", który jak tylko wychyli się z ziemi, wygląda jak jajko, potocznie nazywany jest ovulo, ale jego właściwa nazwa to amanita caesarea, czyli po polsku - uwaga! - muchomor cesarski. Ponoć nazwę swoją zawdzięczają smakowi godnemu cesarskiego stołu. Grzyby te są bardzo cenione w kuchni, tutaj można je znaleźć pod dębami i kasztanami, w Polsce praktycznie nie występują. Najczęściej jadamy je smażone, a te młode, z jeszcze zamkniętymi kapeluszami na surowo z odrobiną rukoli, grana i aceto - podobnie jak carpaccio z borowików. 
A zatem pierwszy grzybowy przystanek się udał. Tym razem szczęście dopisało Mario, wszystkie okazy znalazł on sam, mnie pozostało fotografowanie i rzecz jasna konsumpcja!


Rozochoceni takim początkiem dojechaliśmy dokąd się dało Rangerem, a dalej zarzuciliśmy plecaki i ruszyliśmy kamienistym szlakiem w górę. 
Było ciepło, ale nie tak słonecznie jak zapowiadano. Nie żebym była zawiedziona, zdjęcia prezentują się często ciekawiej właśnie przy "naburmuszonym" niebie. Szliśmy i szliśmy,  bez pośpiechu, spokojnie, przystając często przy drobiazgach, widokach, zbaczając z trasy, by sprawdzić kolejne grzybowe miejsce, aż zrobiło się całkiem późno. 
- Która godzina? 
- Za piętnaście piąta. 
- To wracajmy, do samochodu kawał drogi, a ja muszę jeszcze zakupy zrobić. 
- A może dojdziemy choć do grani i zobaczymy jaki widok.
- Ścieżka znów opada, do grani kto wie jak daleko. 
Zawróciliśmy.


Szliśmy znów spacerem leśną ścieżką i starą mulattierą, bez pośpiechu, smakując pierwsze kasztany, które spadły z drzew, przyglądając się mchom, grzybom, kamieniom, oglądając drzewo zmasakrowane przez jelenia albo wyrośniętego koziołka lub daniela. Szliśmy powoli, by oczy nacieszyć widokami, a duszę bliskością natury. Szliśmy i szliśmy, aż doszliśmy do rozwidlenia czterech ścieżek.


Mario przystanął i obrócił się wokół własnej osi z niepewną miną. 
- Nie wiesz gdzie mamy iść? 
- Nie, nie, no przecież wiem! Tutaj!  
Skierowaliśmy się na ścieżkę, ale po kilkudziesięciu metrach zgodnie stwierdziliśmy, że to nie jest nasz szlak.
- Na pewno tędy nie szliśmy. Nie przechodziliśmy obok tych wielkich grzybów.
- Ani pod zwalonymi drzewami. To nie ta trasa. 
Wróciliśmy znów do rozwidlenia. 
- To która? 
- Musimy iść w górę - zarządził Mario.
Obraliśmy więc kolejny szlak, ale po kilkudziesięciu metrach doszliśmy do podobnych wniosków co wcześniej.
- My tędy nie szliśmy. 
Znów zawróciliśmy do rozwidlenia. 
- Czekaj, na spokojnie... Którym szlakiem przyszliśmy? 
- Tym - Mario wskazał najszerszy z nich, który praktycznie był leśną drogą. Jednocześnie otworzyłam endomondo, które szczęśliwie uruchomiłam na początku wyprawy, a mapka naszej trasy wyraźnie pokazała, że w którymś momencie nie skręciliśmy tam, gdzie mieliśmy skręcić. 
Ruszyliśmy drogą, ale już po kolejnych kilkudziesięciu metrach okazało się, że i tą drogą w życiu nie szliśmy...
- Chyba byśmy pamiętali, gdybyśmy musieli ominąć tak wielką kałużę?
- Co jest grane???
- Czuję się tak jakby nas jakieś ufo porwało, pamięć wymazało i nagle zrzuciło na szlak. 
Żarty żartami, ale szczerze mówiąc ja czułam się dokładnie tak samo. Idiotyczne uczucie... 
Sprawdziliśmy dla pewności czwarty szlak, nawet jeśli wiadomo było, że ten kierunek jest do wykreślenia. 
Powtórzyliśmy całą operację jeszcze raz. Znów spróbowaliśmy każdego ze szlaków, ale w głowach mieliśmy pustkę... Mogliśmy sobie dać głowę uciąć, że nie szliśmy wcześniej żadnym z nich. Straciliśmy pewnie jakąś godzinę, na rozszyfrowanie tego "trójkąta bermudzkiego" i ostatecznie Mario zarządził, że jakby nie było trzeba się kierować w górę, w stronę grani. 
- Ty sobie wyobrażasz, jaki byłby obciach, jakbyś musiał po strażaków dzwonić, żeby nas odszukali i z gór ściągnęli?
Oczywiście to były tylko żarty. Nie zgubiliśmy się na amen, bo widać było w oddali nasz kierunek i wzgórza, w stronę których powinniśmy zmierzać. Ostatecznie mogliśmy zejść do Palazzuolo i też tragedii by nie było. Ale chodzi o samo przedziwne wrażenie, że nagle człowiek znajduje się na rozwidleniu i jest absolutnie pewnym, że nie szedł żadną z dróg, które do tego rozwidlenia prowadzą... Matrix! 


Ruszyliśmy "nowym" szlakiem w górę, tak jak zaproponował Mario. "Nowy szlak", kiedy już w końcu po kolacji przy pomocy endomondo rozwiązaliśmy zagadkę - okazał się właśnie tym, którym dotarliśmy do rozwidlenia... To się nazywa pomroczność zbiorowa. 
W każdym razie szliśmy i szliśmy tym "nowym szlakiem" już nie spokojnie, ale żwawym marszem, bo dzień chylił się ku końcowi, aż w końcu dotarliśmy do miejsca, które wydało się znajome.
- To tu zatrzymaliśmy się na zdjęcia. 
- Jesteś pewna?
- Na bank! 
- Tylko jak to się stało, że znów trafiliśmy w to miejsce od tej samej strony, skoro teraz wracamy?
Mario wzruszył tylko ramionami, a mnie przypomniał się poczciwy Kubuś Puchatek i Stumilowy Las.
- Jedno jest pewne. Idziemy w złym kierunku. Ale dobra wiadomość jest taka, że znów jesteśmy na naszym szlaku. 
Po około 100 metrach odnaleźliśmy inne rozwidlenie, które rzeczywiście idąc od przeciwnej strony było prawie niewidoczne, a do tego my zagadani o duperelach najzwyczajniej je przegapiliśmy.  
- O teraz już jesteśmy w domu!
Rzeczywiście na znajomym szlaku poczuliśmy się pewniej i po jakimś czasie nim zapadła noc dotarliśmy do samochodu. Zadzwoniłam zaraz do chłopców, żeby się nie martwili i żeby uprzedzić, że kolacja będzie lekko spóźniona, zapowiedziałam też, że przy stole opowiem im o trójkącie bermudzkim, który znajduje się w naszych Apeninach.
- Dziś nawet latarki nie mam ze sobą - skomentował autokrytycznie Mario.
- No wiesz! Raz w życiu się gubimy, a ty ani latarki, ani pistoletu, ani śpiwora, ani założę się kanapek ni wina?
Żartowaliśmy z samych siebie już do końca wyprawy, a jednocześnie dalej łamaliśmy sobie głowy, jak to się stało, że nie pasował nam żaden ze szlaków. Dopiero - tak jak wspomniałam - w domu, kiedy powiększyłam mapkę endomondo w głowach nam się rozjaśniło.

Tymczasem jaśnieje już nowy dzień, więc mówię Wam BUONGIORNO i uciekam do - być może - nowych przygód. 

TRÓJKĄT BERMUDZKI to po włosku TRIANGOLO DI BERMUDA (wym. triangolo di bermuda)

Spodobał Ci się tekst?

Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:

  • Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
  • Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
  • Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.

PODOBNE WPISY

7 komentarze

  1. Pewnie chlopcy zalowali ze nie byli z Wami i sie nie zgubili:) Kiedys pisalas ze uwielbiaja, gdy sie zgubicie jadac samochodem. Przygoda zagubienia w gorach tez pewnie by Im sie spodobala.
    Malgosia Neuss

    OdpowiedzUsuń
  2. Mimo niepogody zdjęcia rzeczywiście wyszły pięknie :) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetne te portrety Mario z grzybami!
    Kolory cudowne, światło... no i niby spontaniczna wyprawa a jaka przygoda :)
    Asia C.

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo profesjonalne zdjęcia. Ja to wielka amatorka przy Tobie. Muszę jeszcze dużo ćwiczyć.

    OdpowiedzUsuń