Odkrywanie, zgadywanie, czyli sobotnio wrześniowe nicnierobienie
niedziela, września 22, 2019
Ile to ja sobie naobiecywałam zrobić w sobotę!
A w rezultacie nie zrobiłam prawie nic...
To wszystko przez pogodę! Znów na tarasie zrobiło się cudownie ciepło, prawie letnio, więc siłą rzeczy dopadło mnie chwilowe lenistwo. Zrobiłam zakupy i ugotowałam pierwszą w tym sezonie prawdziwie jesienną zupę - krem z dyni z imbirem, ale poza tym nie mogę się pochwalić szczególnymi osiągnięciami. Poczytałam, podrzemałam, porozmyślałam... Właściwie to nawet nie jest kwestia lenistwa, tylko raczej pragnienie wykorzystania ostatnich letnich przebłysków, bo przecież za chwilę to wszystko się skończy i na kolejne takie chwile będę musiała poczekać kilka miesięcy...
A wszystkie zaległości nadrobię jak tylko nadciągną listopadowe szarugi. Październikowych szarug nawet nie biorę pod uwagę.
Każdego dnia przyglądam się zieleni. Jej intensywność nieco słabnie, jednak odkąd tu żyję, nie pamiętam takiego roku, by o tej porze jesienne kolory były tak znikome i nieśmiałe. Nawet lipy "na prostej" w S. Adriano zdają się być jeszcze w niezłej formie.
Wreszcie po latach rozwiązałam też zagadkę pól "dziwnej" rośliny. Nijak nie mogłam rozszyfrować cóż to za cudo. Pewnie znowu okaże się, że jestem jedynym w towarzystwie ignorantem, ale trudno. Otóż, to co rośnie na powyższym zdjęciu to sorgo - bardzo wartościowy rodzaj zboża. Pełno tu tego, ale - bij zabij - nigdy o czymś takim jak sorgo nie słyszałam!
Długotrwająca zieleń w tym roku idzie też w parze z niektórymi opóźnionymi zbiorami. Na przykład migdały przy domu świętej Barbary dalej nie chcą spadać! Orzechy włoskie też wciąż kurczowo trzymają się gałęzi.
Takie są z resztą najlepsze! Kiedy tkwią jeszcze w zielonej łupinie, skórka w środku jaśniutka, a pod nią biały, świeży orzeszek! Mogłabym takich orzechów zjeść tonę! Ich smak - nie wiedzieć czemu - zawsze będzie mi przywodził na myśl Kanie pod Warszawą i ciotkę Zosię...
Odkryłam... - tak, tak, na spacer czas był, nie było tylko czasu na rzeczy użyteczne. A zatem odkryłam uroczą lipową aleję w San Martino. Przy tej okazji porozmawialiśmy z Mario o życiu poza szlakiem, poza miastem, poza huczącą cywilizacją. Rozmawialiśmy też o rekordowej wygranej, jaka ostatnio padła we włoskiej loterii i której do tej pory nikt nie odebrał. Pofantazjowaliśmy co, kto, gdzie i jak by zrobił, gdyby nagle znalazł się w posiadaniu takiej fortuny i choć Mario rozpędził się na całego w swoich wizjach, ja pomyślałam, że jednak tak gigantyczne pieniądze to przede wszystkim idący za tym gigantyczny stres...
Dziś mieliśmy podziwiać wojenne rekonstrukcje, ale coś mi się zdaje, że pogoda pokrzyżuje nam plany. Z jednej strony żal mi ze względu na Mikołaja, któremu bardzo na tym zależało, ale z drugiej strony, jeśli o mnie chodzi, to wcale nie jest mi szczególnie przykro. Przynajmniej nigdzie nie będziemy pędzić...
Dobrej niedzieli!
ORZECHY WŁOSKIE to po włosku NOCI (wym. noczi). Swoją drogą Włosi bardzo się dziwią dlaczego tak je nazywamy! :)
Spodobał Ci się tekst?
Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:- Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
- Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
- Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.
5 komentarze
Nic nie robić - każdemu jest potrzebna taka chwila :)
OdpowiedzUsuńWedlug mnie ten, ktory wygral te 200 milionow to dostal ataku serca...
OdpowiedzUsuńBardzo prawdopodobne:)
UsuńAleja...cudowna...tylko te samochody...
OdpowiedzUsuńJakos do domow musza dojechac:)
Usuń