Przez ostatnie dni wiele się działo.
Paw przyjechał i pojechał, ale zanim pojechał udało mu się najpierw złowić kilka ryb, zjeść legendarną kolację w ogrodzie świętej Barbary, a wieczorem zagrać z nami w dixit.
I właśnie wtedy pojawił się "intruz".
Siedzieliśmy na tarasie wymyślając hasła do kart, a Biforco spowijała już prawie noc. Nagle kątem oka, przez szparę w siatce maskującej, która oplata barierkę zobaczyłam, że ktoś wchodzi przez bramę. Mikołaj tak się przestraszył, że jak majtnął nogami próbując złapać równowagę na nowym leżaku, to wywrócił stolik i stłukł moje ulubione szklanki. Intruz wszedł pewnym krokiem jak do siebie i zniknął pod tarasem. Bałam się zareagować, żeby go nie spłoszyć. Kilka sekund wystarczyło mi, by rozpoznać, że to nasz starszawy sąsiad, mieszkający kilka domów dalej. Giorgio wszedł i zaraz wyszedł, zupełnie nieświadomy naszej obecności, bo w domu nie paliły się światła, a nas za barierką zwyczajnie nie było widać.
Zniknął mi z pola widzenia na krótką chwilę i zaraz zdecydowanym krokiem tak jak się pojawił tak też sobie poszedł...
Po co przyszedł Giorgio?
Po to, żeby przestawić nam suszarkę z praniem pod dach...
W czasie naszej nieobecności wszystko zostało na zewnątrz i kiedy w nocy przyszła burza, zmokło do reszty. Sąsiad widocznie przekonany był, że jeszcze nie wróciliśmy i by zapobiec podobnej sytuacji sam zadbał o nasze pranie, co też dzień później osobiście nam zakomunikował. Ot tak, żebyśmy nie martwili się, że ktoś nam po posesji spaceruje.
Uprzejmości ciąg dalszy...
Po kolacji u Mario nazbierałam kwiatów i ziół i zostawiłam na noc przed drzwiami Domu z Kamienia, żeby wraz z poranną rosą zeszły do nas dobre moce. Wszyscy przemyli sobie twarz w moich "eliksirach", nawet Paw był zachwycony, choć takie "czary mary" to nie jego bajka.
W poniedziałek wszystko wróciło do starego rytmu. W piekarni oprócz chleba dostałam coś więcej. Antonella piekarzowa, jak tylko zobaczyła mnie przestępującą próg jej sklepu, zaraz zniknęła na zapleczu i po kilku sekundach wróciła wymachując kartką z gazety.
- Popatrz! Piszą o tobie!!! Nasza Caterina w La Nazione!
- Ale jak to?
Wzięłam od Antonelli fragment gazety i zaczęłam czytać.
W La Nazione, czyli największym toskańskim dzienniku, wydanie z 21 czerwca 2019 można było przeczytać o mojej wiosennej podróży do Polski i o całej promocji regionu związanej z obchodami siedemsetlecia śmierci Dantego. Przyznam uczciwie, że moja duma została połechtana. Niby nic, ale jednak coś. Kto by kiedykolwiek przypuszczał, że moje nazwisko pojawi się w takim miejscu?
Potem do Domu z Kamienia dotarli ostatni czerwcowi Goście.
Czas gna i ich pobyt powoli powoli dobiega końca. Skromny tydzień wystarczył jednak, by w Marradi się rozkochać i planować, jak tu szybko powrócić. To dla mnie największa nagroda.
Mario raczył piadiną, ja pokazałam dolinę z perspektywy Castellone, a dzieci do woli korzystały z dobrodziejstwa zwanego rzeką.
Dziś jeszcze czeka Florencja, a potem do podróży będą szykować się kolejni Goście...
Upał tymczasem ma się cudnie, temperatury biją rekordy. W domu przed wieczorem, kiedy przygotowuję kolację termometr pokazuje 30 stopni, strach myśleć ile jest na zewnątrz. Strach jak dla kogo, bo oczywiście mi osobiście w to graj!
W tym wszystkim co się dzieje jest tylko jedna smutna rzecz: czerwiec mówi nam dziś "do widzenia"... Kończy się mój najukochańszy miesiąc w roku.
DOBREJ NIEDZIELI!
DZIENNIK to po włosku GIORNALE (wym. dżiornale)