Gradowe chmury, wielkanocny Grinch i ratownik w pewnej sprawie
czwartek, kwietnia 18, 2019
W środę dopadły mnie wszystkie możliwe smutki. Zawsze tak się dzieje, kiedy problemy całym swoim ciężarem kładą się na ramionach, że aż momentami ciężko człowiekowi oddychać. Smutki, które naprawdę ciężko przepędzić. W ostatnich dniach nie jestem silna, czuję się jakbym miała wytrzymałość chińskiej porcelany...
Nawet układanie w szafie letnich sukienek nie poprawiło mi humoru, ani słońce, ani zieleń coraz bardziej soczysta. Miałam wrażenie, że wszystkie gradowe chmury zawisły nad moją głową. Mario próbował poprawić mi humor spacerem, ale przez pół godziny dreptania jak największy mruk świata wypowiedziałam zaledwie kilka słów - "tak, infatti dużo jeszcze fiori di San Giuseppe" , "tak, ładna łąka", "tak, zrób pizzę".
Wieczorem zrobił Mario pizzę, która oczywiście udała się wyśmienicie, a ja co ważniejsze zamiast zajmować się przygotowaniem kolacji mogłam bezczynnie siedzieć na tarasie.
Wieczorem poczułam się tak wymęczona całym dniem, zajęciami i gonitwą myśli ostatnich dni, że zasnęłam już chyba przy pierwszym odcinku "Friends", a tyle obiecywałam chłopcom - że pierwszy dzień ferii, że nikt nie musi wcześnie iść spać, to pooglądamy nasz ulubiony serial do nocy! Jasne...
I tak wieczorne wiadomości odebrałam dopiero dziś rano...
A czwartkowy ranek nie przyniósł dobrych wieści. Jakby mało było wszystkiego to jeszcze nasze świąteczne plany szlag trafił... O! I tyle w temacie... Czy istnieje wielkanocna wersja Grincha?
Nawet na pisanie nie mam dziś siły, więc lepiej jak już napiszę "dobrego dnia" i pójdę robić kanapki na wyjazd Mikołaja.
Jeszcze tylko z dobrych rzeczy, bo przecież zawsze musi być coś dobrego, nawet najmniejsza głupota, byle pozytywna:
Jakiś czas temu wychodząc z baru i przeciskając się między zaparkowanymi gęsto motorami "załatwiłam" moją ukochaną wiosenną sukienkę. Aż mi się płakać chciało. Dół uwalony smarem i dwie wypalone dziurki. Pranie na nic się nie zdało...
Zrezygnowana dałam sukienkę Mario, a ten na drugi dzień przyniósł mi ją w stanie jak przed spotkaniem z motorami! Pół nocy centymetr po centymetrze czyścił benzyną zwiewną tkaninę. Cały smar zniknął, a dziurek na szczęście na kwiatowym wzorze nie widać.
Tyle dobrego!
INFATTI to znaczy FAKTYCZNIE, ISTOTNIE
Spodobał Ci się tekst?
Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:- Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
- Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
- Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.
6 komentarze
Pani Kasiu proszę się nie zamartwiać. Jak już kiedyś pisałam, czytam Panią regularnie, od ponad 6 lat i takie posty też mnie smucą. Bo niektórzy, po drugiej stronie monitora, przeżywają razem z Panią wszelkie troski dnia codziennego. Ale takie jest życie, blaski i cienie.Będzie dobrze Pani Kasiu głowa do góry, przed nami piękny świąteczny czas. Pozdrawiam Panią serdecznie. Beata
OdpowiedzUsuńDziękuję:) i Buona Pasqua!
UsuńAch ten Mario taki friend to zloto. Dla takich spotkanych na swojej drodze ludzi warto zyc.Zawsze mnie ciekawilo jak sie poznaliscie.Czy pisala pani o tym ma swoim blogu?Gosia.
OdpowiedzUsuńhttp://domzkamienia.blogspot.com/2012/12/obiecaes-pisac-czasem-ze-mna-pamietasz.html - dawno temu był wpis:)
UsuńPrawdziwy przyjaciel to skarb największy . Prof. Kołakowski mówił
OdpowiedzUsuńTaki przyjaciel to skarb największy.. o ileż łatwiej jest znosić trudy zycia. Prof. Kołakowski mówił w swoim dekalogu : po pierwsze przyjaciele ... Marta
Zgadza się:)
Usuń