Góry na uspokojenie, kamienne rudery i wieści z Niemiec
wtorek, kwietnia 02, 2019
Nie powinnam już teraz nigdzie po żadnych górach ganiać, bo ze wszystkim przed wyjazdem jestem tak do tyłu, że aż wstyd i strach. Ale poszłam… Poszłam, bo Mario zapytał czy mam ochotę jeszcze chwilę się zrelaksować i górami pooddychać, więc jak ja bym mogła takie zaproszenie odrzucić?
Gór wciąż głód i niedosyt, odpoczynku wieczny deficyt.
Wróciliśmy do miejsca, gdzie Mikołaj dzień wcześniej zostawił rower. Chcieliśmy sprawdzić czy pnąca się stromo droga wytyczona przez drwali prowadzi do kamiennej rudery, którą fotografowałam z daleka. Nie przeszliśmy tym razem wielu kilometrów, bo i czasu nie było na długie eskapady. Dokąd się dało zawiózł nas Ranger, dzielnie podskakując na wybojach, pokonując strumyki i stromizny.
Potem szliśmy już pieszo, miejscami niemal nosem dotykając kamieni. Na tak krótkim odcinku pokonaliśmy spore przewyższenie. Najpierw dotarliśmy do innej rudery, niewidocznej z doliny. Potem minęliśmy kolejną, z której ostał się ledwie fragment muru, aż naszym oczom ukazało się podere, które fotografowałam w czasie wyprawy z S. Tak dzika dolina, zdawałoby się niedostępna, nieuczęszczana, kiedyś musiała być miejscem tętniącym życiem. Droga, którą obraliśmy, była właśnie tą drogą, o której myślałam. Zrobiliśmy kilka zdjęć przy „dziurawym” drzewie, wystraszyliśmy stado dzików i wróciliśmy do domu, bo mój telefon nie przestawał brzęczeć… Messenger, watsapp, skype, mail… Non stop. W pewnym momencie przestałam już wyciągać go z kieszeni. Miałam ochotę go nawet wyłączyć, ale przecież mógł się odezwać Tomek…
A Tomek odezwał się dopiero wieczorem. Na moją uprzejmą prośbę, żeby napisał nam choć kilka zdań więcej niż „wszystko ok”, bo jesteśmy bardzo ciekawi jak spędza czas, przyszła odpowiedź. Tomek zachwalał nowe towarzystwo i najlepszy na świecie kebab. Z tonu wiadomości można było wywnioskować, że świetnie się bawi i że … nie bardzo ma czas na rozmowy i pisanie messaggi.
Kiedy po raz enty przeczytałam jego słowa, dotarło do mnie, że moje dziecko naprawdę wyfrunęło z gniazda. Myśl o tym, że jest gdzieś tam daleko ode mnie, z ludźmi, których nie znam, że już sam odkrywa nowe, że mówi obcymi językami, uświadomiła mi jeszcze dobitniej, że nagle mały chłopczyk z żółtym kaskiem Boba na głowie, mały chłopczyk podskakujący w rytm „Mało nas, mało nas”, zaczął życie, którego ja nie jestem już częścią. Czuję się trochę tak, jakbym była konstruktorem statku i patrzyła jak moje dzieło opuszcza bezpieczny port…
W każdym razie cieszę się bardzo i mam nadzieję, że jego podróż przyniesie jeszcze wiele miłych chwil. Już nie mogę doczekać się opowieści.
A teraz już zmykam, bo moja walizka jeszcze nawet nie spakowana!! Proszę Was o cierpliwość, jeśli w tych dniach nie będę odpowiadać na wszystkie komentarze i wiadomości. Wszystko powinno wrócić do starego ładu od poniedziałku.
Jeszcze raz gdyby ktoś był zainteresowany - spotkanie dedykowane Dantemu o 18.00 jest otwarte dla wszystkich.
WIADOMOŚĆ to po włosku MESSAGGIO (wym. messadżdżio)
Spodobał Ci się tekst?
Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:- Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
- Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
- Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.
1 komentarze
Kurczę, a ja akurat wyjeżdżam z Warszawy :(. Ale będę trzymać kciuki za powodzenie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Anka