Ramię w ramię z Contessą pod niebem Marradi - cudowności dnia powszedniego
piątek, lutego 15, 2019
Zazwyczaj z moimi "muszę tu wrócić jak najszybciej" jest tak, że mijają długie miesiące, a czasem nawet lata. Na niektórych obszarach życia słabo u mnie z konsekwencją. Tym razem jednak było inaczej - było dokładnie tak jak sobie obiecałam. Na szlak ponad dachami Marradi wróciłam już po dwóch dniach od mojej pierwszej na nim bytności. Wróciłam tam z Ellen. Dzień miałyśmy... hmm... powiedzieć wyjątkowy - to zdecydowanie za mało!
Po pierwsze - mówiąc trywialnie - mogłyśmy nagadać się za wszystkie czasy. Właśnie tam na szlaku uświadomiłam sobie jak bardzo było mi to potrzebne. Już nie raz pisałam, że przyjaźń Ellen, to jedna z piękniejszych rzeczy jaka spotkała mnie w Marradi. A zatem szłyśmy leniwie, przystając co chwilę, bo a to kwiatek, a to kamyczek, a to grzyb, a to suchy badyl ułożony w wyjątkowy sposób, a każda przecież ze swoim "dzieckiem" na szyi, spragniona nowych kadrów, inspiracji, wiosny...
Potem znalazłyśmy przy ścieżce płaski kamień i zaraz się na nim wygodnie rozsiadłyśmy z naszymi kanapkami, winem i daktylami, ze słońcem na twarzy, z Marradi u naszych stóp, z jaszczurkami umykającymi z przestrachem i z motylami nad głową. Być może brzmi banalnie, ale przez chwilę czułyśmy się jak w raju...
Na zmianę, jedna przez drugą, między jedną opowieścią, a drugą wyrzucałyśmy z siebie zachwyty nad dniem niezwykłym, nad światem cudownie nas otaczającym...
Przez te kilka kilometrów byłyśmy same. Choć może nie całkiem same, bo ślady wilków na szlaku były całkiem świeże. Bałam się nawet myśleć jak bardzo świeże. W jednym miejscu były tak wyraźne i imponujące, że nawet Ellen powiedziała:
- Chyba zaczynam mieć syndrom Czerwonego Kapturka...
- Co robimy? - zapytałam niepewnie - Wracamy?
- Nieee, idziemy dalej!
Obfotografowałyśmy ślady bestii i ruszyłyśmy przed siebie. Na wszelki wypadek wsunęłam jednak do kieszeni dwa spore kamyki. Strzeżonego... i tak dalej. Mario śmiał się z tego do wieczora i używał sobie ile wlezie komentarzami na fejsbuku.
- Trzeba było zostawić mu kawałek kanapki, zamiast kieszenie kamykami napychać!
- Bardzo śmieszne!
Doszłyśmy do malowniczego szczytu, skąd widok rozciągał się na cztery strony świata. Pod nami nieczynny kamieniołom, za plecami znana mi z poprzednich wypraw Mondera, z drugiej strony znajomy kamienny dom, dalej Gamberaldi, czubek Falterony i niknący w lekkiej mgiełce horyzont z równiną Romanii.
Zdjęłyśmy z siebie bluzy, swetry, podciągnęłyśmy rękawy, twarze wystawiłyśmy do słońca.
- Czujesz jak grzeje?
- I to też jest tutaj piękne. Nawet zimą możesz cieszyć się taką temperaturą!
Po ponad czterech godzinach spaceru zeszłyśmy asfaltową wstążeczką do Marradi na zasłużony kieliszek prosecco. Zastanawiałam się na głos czy tak ustrojoną w buciory i z aparatem na szyi wypada mi iść do szkoły po odbiór semestralnego świadectwa Mikołaja.
- Przecież wracasz z pracy! - dodała odwagi Ellen.
- W sumie tak... - zaśmiałyśmy się obie.
- Byłaś w górach, fotografowałaś, żeby mieć co opisywać na blogu, czyż nie?
Trudno się było nie zgodzić. Uśmiechnęłam się całym sercem do tego mojego "pracowego" dnia, do dnia powszedniego pełnego cudowności...
CUDOWNOŚCI to po włosku MERAVIGLIE (wym. merawilie)
fot. Ellen |
Spodobał Ci się tekst?
Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:- Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
- Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
- Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.
0 komentarze