Głód gór
piątek, stycznia 04, 2019
Wiatr na czubku smagał jak oszalały, ale mimo wszystko miałam ochotę zostać tam dłużej. Mam od zawsze wrażenie, że kiedy człowiek znajdzie się tak wysoko, ponad wszystkim, to już żadne zło tego świata go nie dosięgnie, smutne myśli też się poddają przed wysokością, osłabione zostają gdzieś niżej. Na górze jest dobrze. Po prostu dobrze i lekko.
Poza wiatrem tylko cisza i spokój. Kostropate granie. Głazy osunięte na szlak. Buki z liści ogołocone. Jałowce i ginestre w letargu. W dole łąka, Biana i droga, którą przyszliśmy, a obok mnie dwóch najlepszych kompanów...
Gnało mnie w góry jak nie wiem co i powiedzmy, że połowicznie ten głód w sobie zaspokoiłam. Połowicznie, a może nawet mniej. To trochę tak jakby głodnemu jak wilk człowiekowi, który marzy o soczystym steku dać zwykłą kanapkę. Potrzebuję kilometrów i godzin na szlaku. Do pełnej satysfakcji potrzeba mi też zmęczenia i walki z własną słabością. Wyprawa na Bianę była tak naprawdę tylko trochę trudniejszym spacerem.
Tak czy inaczej już na styczeń zapowiada się O. (inna O., nie ta od Martwej Baby) i też o górach marzy. O górach jak należy, bez rozdrabniania się, więc kto wie ... Może uda nam się połączyć siły?
Trasa, którą wczoraj wędrowaliśmy jest piękna, ale oczywiście trzeba iść dalej. Od Bocchetty w górę, wspiąć się na Uccellaię, a potem jeszcze dalej aż dotrze się do Prati Piani. Od posiadłości, od Biany rozciąga się łąka otoczona paskowanymi skałami zupełnie jak bajkowa sceneria dla filmu fantasy. Gdzie nie spojrzeć, buzia rozdziawia się z zachwytu.
Moja kostka ma się dobrze. To znaczy właściwie bez zmian, bo po wyprawach czasem ją "czuję", ale jeśli nie będę wychodzić w góry, to zwyczajnie zwariuję. Mieć je wszystkie na co dzień dookoła i nic??? To tak jakby mieszkać w fabryce czekolady i być na diecie.
Zastanawiam się czy w niedzielę nie wyciągnąć chłopców jeszcze raz na szlak, tu pod domem, za "pinetę"? Myślałam o Florencji i Mikołaj na ten pomysł aż klasnął w ręce. Znów zobaczylibyśmy zachwycający przemarsz trzech króli, ale Tomek nie wykazał zbytniego entuzjazmu. Stwierdził, że w niedzielę czuć już na plecach oddech szkoły, więc jedyne czego mu trzeba to relaks w domowych pieleszach. "Pineta" to prawie jak domowe pielesze, więc może na małą wyprawę da się namówić.
GŁÓD to po włosku FAME (wym. fame)
Spodobał Ci się tekst?
Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:- Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
- Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
- Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.
1 komentarze
Bardzo fajnie spędzony czas,ja jednak jestem bojaźliwa ,że daleko od domu w takich bezludnych miejscach ,dzika zwierzyna ....och gdyby coś przeleciało obok mnie..hahahha Ale widoki są urocze.::)Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń