Florencja w świątecznej aurze
poniedziałek, grudnia 10, 2018
O Florencji marudził Mikołaj już od dwóch tygodni. Na pewno wpływ na to miał serial i książka Medyceusze, bo po filmie Mikołaj zabrał się oczywiście za lekturę. W kółko powtarzał: "Kiedy pojedziemy? No kiedy pojedziemy?"
Takie marudzenie to ja lubię, nie powiem, że nie! Wybór padł na niedzielę po Immacolata Concezione, ale jak na złość aura wczoraj oszalała! Gdybyście widzieli, co działo się za oknem do południa... Żaden normalny człowiek nie wystawiałby nosa nawet na centymetr, a ten znowu przejęty: Ale pojedziemy? Powiedz, że pojedziemy?
Przeczekaliśmy jednak największą zawieruchę w domu. Postanowiliśmy pojechać następnym niż wcześniej planowanym pociągiem i to była dobra decyzja, bo kiedy wczesnym popołudniem dotarliśmy do toskańskiej stolicy, chodniki po niedawnym deszczu nie zdążyły jeszcze obeschnąć. Wiatr ustał, a przez ołowiane kotary, którymi wcześniej ktoś zasłonił niebo zaczęło przebijać słońce. Zrobiło się ciepło i przyjemnie.
Naszym głównym celem wyprawy był palazzo Medyceuszy, ale o nim opowiem Wam jutro. Dziś tylko garść impresji z naszych niezapomnianych i bezcennych chwil razem w jednym z najpiękniejszych miast świata. Jak zawsze - bez pośpiechu, bez przeładowania, bez żadnego "musimy". Nic nie musimy!
Wychowałam sobie dwóch wspaniałych kompanów podróży. Tak nam razem dobrze... Teraz już nie ja sama opowiadam o wszystkim. Teraz w równych proporcjach dzielimy się ze sobą posiadaną wiedzą. Szwendamy leniwie wąskimi uliczkami pod sznurami drobnych lampeczek i dyskutujemy o Medyceuszach, o Pazzich, o śmiesznej modzie na "kosmiczne" buty, o wycieczkach Azjatów, o ludziach w ogóle, o historii, o tym co było i co będzie...
A potem idziemy na kanapkę, bo bez kanapki pobyt we Florencji się nie liczy. Znów przysiadamy na taborecikach, a że pora jest już "nieobiadowa", a jeszcze "niekolacyjna, w przejściu poza nami i wróbelkiem nie ma praktycznie nikogo.
Co jakiś czas tylko słychać rozmowy przechodniów odbijające się echem od niskiego sklepienia i w odróżnieniu od zwykłego dnia, tym razem ku mojej radości najczęściej pobrzmiewa charakterystyczna, florencka mowa.
Nim dotarliśmy do pociągu, zaczęliśmy już planować, co następnym razem chcielibyśmy zobaczyć, czego jeszcze nie widzieliśmy, jakie historie chcielibyśmy zgłębić. Paradoksalnie im częściej tu jestem, tym bardziej jestem przekonana, że jedno życie na poznanie Florencji to zdecydowanie za mało... I znów muszę to napisać - to nieprawdopodobne szczęście mieć ją tak blisko!
Już jutro zapraszam Was na kolejną porcję florenckiej historii, tymczasem życzę Wam dobrego tygodnia i przypominam, że do końca roku pozostało nam już tylko 21 dni, a za dni 12 zacznie znów przybywać dnia!
MUSIMY to po włosku DOBBIAMO (wym. dobbiamo)
Spodobał Ci się tekst?
Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:- Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
- Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
- Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.
1 komentarze
Nieprawdopodobne szczęście mieć TAKICH synków i Florencję .. Marta
OdpowiedzUsuń