Czas ołowianych gór i słodkich mandarynek

czwartek, listopada 22, 2018


Wyglądało to trochę tak, jakby ktoś na jednym obrazku wcisnął trzy pory roku. Łąki zieleniły się jak w kwietniu, pola zaorane, gdzie jeszcze nic nie przebiło zlewały się z rdzą dębowych liści, a horyzont wyznaczała ołowiana linia gór pobielonych pierwszym listopadowym śniegiem. 
Mówili, że na Monte Lavane spadło go pół metra, ale kiedy patrzyłam z Monte Romano na nasz najwyższy szczyt, wcale aż tak źle to nie wyglądało. Przynajmniej z tej perspektywy wzgórza wydawały się ledwo oprószone...   


"Il vento di sotto", jak go tu nazywają, wciskał się każdą szparą, chłostał chłodem, szczypał i targał. "Il vento di sotto" na grani dzielącej Toskanię i Romagnę wcale nie był przyjazny. Ludzie mówią, że jest maledetto, bo to właśnie on przynosi przenikliwe zimno. 
Tak czy inaczej nie zważając na chłód ciągnący od równiny, opatulona w szalik Pawia stałam i stałam i napatrzeć się nie mogłam. Zawsze powtarzam, że nawet w szarościach, w mgłach, pod niebiem listopadowym Apeniny mają w sobie to coś... Coś co porusza w środku najdelikatniejsze struny. Bezkres. Przestrzeń. Wysokość. Dzikość. 


Dyskutowaliśmy o tym co pierwsze kwitnie - prymulki czy kwiaty san Giuseppe? Wspominaliśmy rok margerytek, szafirków i fiołków, a ja liczyłam w myślach, ile czasu będzie musiało upłynąć do moich pierwszych "kwiatkowo - wiosennych" zachwytów. Dwa lata temu to był koniec lutego. Ten rok podarował takie kadry już w styczniu, nawet jeśli potem Burian zabalował do marca. Kto wie jaka nas czeka zima. Czy zobaczymy jeszcze śnieg? Czy tylko góry będą białe czy też tak jak rok temu Biforco będą odśnieżać koparkami? 
- Już prawie koniec listopada... Nim się obejrzymy zaraz znów będziemy się bawić u Ellen, a ja mam wrażenie, że dopiero co zrzuciłam z siebie różową, tiulową spódnicę, że dopiero co zgasły fajerwerki... 
- Il tempo vola... 
Za miesiąc dnia znów zacznie przybywać. To tak ładnie brzmi. To brzmi prawie jak wiosna!


Do Biforco wrócił Domenico z rarytasami z południa. Jego mała ciężarówka wyładowana pomarańczami, mandarynkami i oliwą zatrzymała się tak jak kiedyś przed Kamiennym Domem. Zaraz pobiegłam się przywitać, bo przecież dobre kilka miesięcy się nie widzieliśmy, a potem przyniosłam do domu całą skrzynkę mandarynek ... Zimowa słodycz. Zapach świąt. Świeżutkie, aromatyczne, soczyste. 

CZAS LECI - to po włosku IL TEMPO VOLA (wym. il tempo wola)

Spodobał Ci się tekst?

Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:

  • Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
  • Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
  • Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.

PODOBNE WPISY

0 komentarze