Niewychodzenie i sprawy przyziemne.

czwartek, września 27, 2018


- Oj ... - jęknął z żalem Mikołaj, kiedy zobaczył jak upycham w worku letnie ubrania. 
- No właśnie... oj... 
- Smutno...
- Bardzo smutno...
Jednak chwilę potem, w przeciwieństwie do mnie, Mikołaj znalazł pocieszenie. Z "zimowego" wora wyskoczyła bowiem "panda" - jego ulubiona puchata piżama. 
W środę wiatr dalej hulał jak głupi, więc spacyfikowałam i wyciągnęłam z szafy dżinsy i sweter. Lato pozostało już tylko wspomnieniem. Choć przyznać trzeba, że za wiatrem czy to w górach czy na tarasie Kamiennego domu można się było spokojnie opalać.  


Mojej nodze daleko jeszcze do wyzdrowienia i przez to mam w sobie tyle "niewychodzenia się", że aż serce boli. Jak narkoman na głodzie, tak ja bez szwendania się po moich górach aż się cała trzęsę. Żeby więc choć odrobinę ulżyć mojej tęsknocie, na wysokości zadania stanął Ranger, stworzony przecież do niełatwych zadań. Pod pretekstem nabrania zapasu wody ze źródła pojechaliśmy do Crespino, a stamtąd w górę jednym ze szlaków, przez strumyki, mostki, po wertepach i stromiznach, na przeszpiegi, by zapoznać się z trasą, na którą szykujemy się już od roku. 


Wspięliśmy się na tyle na ile rozsądek pozwolił. Ranger trząsł się na wybojach, ale dzielnie podskakiwał do przodu. Dotarliśmy na punkt widokowy, skąd rozciągała się panorama przyprawiająca o zawrót głowy i zaraz też narodził się pomysł na jeszcze jedną wyprawę...


Casaglia, Monte Faggeta, Prati Piani, Biana ... Już wkrótce, jeszcze niech tylko chwilę noga odetchnie, niech ortopeda da zielone światło. Pora teraz w Toskanii doskonała na górskie wyprawy. Upał nie męczy, ale jednak dosyć ciepło, kolory zachwycające, szlaki jeszcze nie zabłocone, nic tylko wędrować do zmęczenia nóg.
Przysiedliśmy na chwilę na półce skalnej za wiatrem i szczerze mówiąc już się nie chciało nigdzie iść. Mógłby tak człowiek siedzieć i patrzeć i dumać o niczym. Jeszcze może jakieś panino i bicchiere di vino i szczęście pełną gębą, znaczy ... FELICITÀ!


Znalazłam też zaczątek jeszcze jednego szlaku, prowadzącego do miejsca o bardzo zachęcającej nazwie... Femmina Morta (martwa kobieta). Myślę, że jest nawet kandydatka, która by się razem ze mną na taką wyprawę porwała, taka jedna, co to gdzie diabeł nie może tam ją pośle. O. co ty na to? Inspirujący cel, czyż nie? Czy my nie miałyśmy właśnie zasadzić się na anello 19? 


 Ze spraw przyziemnych.
Prace remontowe w Kamiennym Domu postępują. Drzwi odnowione, niektóre okna i okiennice. Dziś w końcu przyjdzie murarz i zabierze się za komin, bo przecież gdzieś te kasztany muszę upiec. 
Tomek dalej zafascynowany szkołą, zgłębia tajniki nowych języków i radość ma z tego wielką. Radość jest podwójna, bo klasowe znajomości zacieśniają się coraz bardziej, a atmosfera w szkole wciąż przyjemna.
Mikołaj opowiada mi o Etruskach, Rzymianach, całej starożytnej sztuce i wciąż tęskni za bratem... Po szkole jednak łapie rower i do kolacji włóczy się gdzieś z przyjaciółmi. 

Ja "zakręciłam" siedem słoików z brzoskwiniową marmoladą. Do przerobienia jeszcze pół skrzynki. Cebulki miałam zamarynować i ciasto w końcu bym dzieciom upiekła. Coś bym jeszcze zrobiła, bo nosi mnie od tego "niewychodzenia, a po popatrzeniu na góry i szlaki jeszcze bardziej.

KIELISZEK WINA to po włosku BICCHIERE DI VINO (wym. bikkiere di wino)

Spodobał Ci się tekst?

Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:

  • Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
  • Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
  • Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.

PODOBNE WPISY

2 komentarze