Niepopularne refleksje o toskańskim wojażowaniu
wtorek, maja 01, 2018
Cały poniedziałek spędziliśmy pod Sieną i w Chianti. Tam to właśnie zagnały mnie sprawy "pracowe". Ponieważ dzień był wolny od szkoły, skorzystaliśmy z okazji i na toskańskie wojażowanie pojechaliśmy wszyscy. To była najdłuższa jak do tej pory wyprawa rangera...
Chianti jak Chianti, jak cała Toskania! Nie sposób nie zachwycić się falującym krajobrazem, niekończącym się morzem winnic, gajami oliwnymi, szpalerami cyprysów i kamiennymi domostwami, które śnią mi się po nocach. Trudno na to wszystko pozostać obojętnym. Jednak ja w wojażowaniu szukam czegoś więcej...
Może dlatego, że już to wszystko widziałam wiele razy?
Choć z drugiej strony jak sobie przypomnę nasze pierwsze wakacje toskańskie i pierwszą wyprawę z Marradi do Chianti, to przecież moje wrażenia już wtedy były dokładnie takie same jak teraz.
Aby odwiedzane miejsce było dla mnie interesujące, muszą być ludzie, miejscowi, starsi panowie rozmawiający w dialekcie, którzy przysiadają w barze nad kieliszkiem grappy i grają w karty godzinami, musi być staruszka siedząca w oknie, która spojrzeniem ogarnia cały plac i życie na nim, muszą być włoskie dzieci wyciągające ręce do okienka gelaterii, muszą być plotki wymieniane szeptem pod sklepem macellaio ... Szukam w odwiedzanych miejscach prawdziwego życia, a tego niestety w tych turystycznych perełkach coraz bardziej brakuje. Ot konsekwencje turystycznego bumu...
Przejechaliśmy jednym z najbardziej turystycznych toskańskich szlaków. Mijaliśmy więcej samochodów na zagranicznych rejestracjach - głównie polskich - niż włoskich. Zatrzymaliśmy się tu i tam, bo aparat kocha takie widoki, zwłaszcza teraz, kiedy już wszystko obudziło się do życia, kiedy świat pokolorował się zielenią i ciepłą czerwienią maków.
Zjedliśmy piknik w oliwnym gaju, ale wcześniej postanowiliśmy przystanąć na chwilę w mijanej po drodze Castellina in Chianti. Maleńkie kamienne miasteczko tak jak Radda, jak Greve, jak wiele innych podobnych.
Wszystko wskazuje na to, że na miejscu obecnej Castellina in Chianti dawno temu znajdowała się duża osada Etrusków. W okolicy znaleźć można sporo pamiątek po tamtej epoce. Historia średniowieczna miasteczka jest jeszcze bardziej bogata. W 1400 postanowiono ufortyfikować miasteczko i w celu oszacowania prac wysłano podobno do Castelliny samego Brunelleschiego.
Miasteczko można obejść tak naprawdę w 15 minut. Jest muzeum archeologiczne i rocca i cantina i stare kościoły i wąskie uliczki i plac ...
Plac... Plac jest dla turystów. Takie miejsca przywodzą mi na myśl skanseny. Miłe dla oka, choć akurat Castellina niczym szczególnym się nie wyróżnia, do zwiedzenia, do zobaczenia i tyle.
Casa dolce casa - powiedzieli chłopcy kiedy dotarliśmy do Biforco. Miło się wraca w nasze strony. Nie ma tu takich widoków, nie ma winnic i gajów, ale jest to autentyczne życie, które pokochaliśmy od pierwszego wejrzenia i którego po latach staliśmy się częścią.
SZACOWAĆ to po włosku STIMARE (wym. stimare)
Spodobał Ci się tekst?
Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:- Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
- Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
- Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.
3 komentarze
Fajna z Was rodzinka 😎.
OdpowiedzUsuńNaprawdę czuje się, że pokochaliscie to miejsce 🤗
Jakie piękne zdjęcia ! I jak dobrze widziec na nich szczęsliwych ludzi ! Marta
OdpowiedzUsuńtak jest! pełna zgoda! Toskania - ta pocztówkowa, turystyczna - jest zadeptana.
OdpowiedzUsuń