Zaginione światy - stacja Fornello

poniedziałek, listopada 20, 2017


Muszę przyznać, że była to jedna z ciekawszych wypraw jakie odbyliśmy w ostatnim czasie. Nikt by nie przypuszczał, bo przecież nie pojechaliśmy odkrywać żadnego sławnego miasta,  ani cudu natury, tak naprawdę wciąż byliśmy "za płotem", zaledwie 11 kilometrów od Marradi… Powędrowaliśmy do miejsca, do którego nie można dotrzeć żadną normalną drogą… jedynie torami kolejowymi przez długi tunel. Oczywiście my w żaden tunel się nie wciskaliśmy. Znając punktualność włoskich kolei, woleliśmy nie ryzykować i podjęliśmy drugą próbę odnalezienia górskiego szlaku prowadzącego do Fornello - opuszczonej stacji i osady. 


Przy okazji poprzedniej próby wyczytałam na blogach włoskich trekkingowców, że trzeba dojechać do maleńkiej wioski Gattaia, od strony Vicchio. Przejechaliśmy zatem przez wyjątkowej urody "ziemie Giotto". Krajobraz tu jest iście sielski i taki zwyczajnie prawdziwy, nienapompowany na potrzeby turystycznych spojrzeń. Czasem myślę sobie, że nie można nie zostać artystą, kiedy człowiek dorasta w takim miejscu…  A swoją drogą ukochanie sztuki i artysty, widać wszędzie, nawet na oddalonej od cywilizacji wsi. 



W Gattai błądziliśmy chwilę w poszukiwaniu jakiejkolwiek wskazówki, choćby najmizerniejszego drogowskazu, ale nic takiego nie było. Dopiero zagadnięty tubylec skierował nas na leśną drogę. 
- A potem? 
- A potem jest kawał do przejścia, to w lesie, w górach! 
- Daleko?
- Jakieś półtorej godziny marszu.

- On się pomylił - powiedziałam, kiedy już się oddaliliśmy - na blogach podawali informacje, że to tylko 40 minut. 
- Też tak myślę.
- Na wypadek gdyby jednak miał rację, najpierw zjedzmy. Już południe.  
Piknik tym razem był naprawdę skromny, bo nie o jedzenie w tej wyprawie chodziło. Zjedliśmy chleb i schiacciatę z szynką kupione w ulubionym forno w Roncie, a do plecaka zapakowaliśmy mandarynki i słodką "plecionkę" z rodzynkami.



Ruszyliśmy przed siebie leśną drogą rozglądając się dookoła w poszukiwaniu jakiegokolwiek oznaczenia, informacji, choćby śladu, namiastki szlaku. Nic takiego jednak nie było. Przeprawiliśmy się po wątłym mostku przez rzekę i zaczęliśmy wspinać się coraz wyżej i wyżej. Droga raptownie zaczęła piąć się w górę nie dając nawet kilku kroków wytchnienia "po równym". Czapki i szaliki, które już wcześniej były sporą przesadą, bo termometr radośnie wskazywał 13 stopni, zaczęły lądować w kieszeniach i plecaku. 


W końcu zatrzymaliśmy się w miejscu gdzie drzewa się rozrzedziły, by choć oczy nacieszyć ostatnimi kolorami. I wtedy...
- Szlag!!! - wszyscy spojrzeli w moim kierunku. - Popatrzcie tam! 
Przed nami jak malowany wyłonił się kolejowy most. Kamienne łuki, o których wspominali blogerzy. 
- Szlag! To nie ta droga. 
- Zupełnie nie. Widocznie powinniśmy byli obrać jedną ze ścieżek, która odchodziła od głównej drogi. Jesteśmy dokładnie na wprost, a pomiędzy nami jest rzeka. Nie przefruniemy…
Cały wysiłek na marne. Musieliśmy wrócić niemal do punktu wyjścia i zastanowić się, która ścieżka zaprowadzi nad do Fornello. 



Znów ten sam mostek, potok i wygłupy chłopców, których nadaremna wspinaczka ani trochę nie pozbawiła dobrego humoru i energii.

You shall not pass!!! Jestem Gandalf!

Zasada, by nigdy nie wracać do domu z pustymi rękami i tym razem została podtrzymana. Kieszenie wypełniły się zdziczałymi kasztanami. 
Znów znaleźliśmy się na samym dole. Okazało się, że zaraz za rzeką początek miała ścieżka, na którą wcześniej nie zwróciliśmy uwagi...


- Dobrze u ciebie z equilibrio? - zapytał Mario.
- Ech… - westchnęłam i zaraz pomyślałam - dobrze gotuję, jestem wysportowana, kondycję mam do pozazdroszczenia, robię całkiem dobre zdjęcia, świetnie tańczę i śpiewam… No dobrze z tym śpiewem to przesadziłam. W każdym razie wśród niezliczoności moich zalet niestety nie znalazła się dobra równowaga. Popatrzyłam z powątpiewaniem na murek prowadzący przez wodę i nogi mi się zatrzęsły. 
- Ej! Ale nawet jak przejdę to co dalej?? Tam się szlak urywa! 
Chwilę pogłówkowaliśmy nad tym co dalej i postanowiliśmy jeszcze bardziej przybliżyć się do punktu wyjścia. Musiał być przecież jakiś inny szlak.


Musiał i rzeczywiście był. Nie wiem jak to się stało, że cztery pary oczu przegapiły tę tabliczkę. 
- I co? Macie jeszcze siłę - pytałam ogólnie, choć bardziej martwiłam się o Mario, któremu pierwsza wspinaczka dała w kość. 
- Teraz mamy się poddać?
Zaraz za tabliczką pojawiły się prowizoryczne oznaczenia szlaku.
- Pamiętacie taki film Predator? Oto jego krew! - Mario chciał przydać naszej wyprawie odrobinę dreszczyku, ale chłopcy za duzi na takie strachy zaczęli wymyślać swoje teorie.


Szlak był piękny, kolorowy, przyjazny i ani trochę trudny. Gdyby nie to, że mięliśmy w nogach bezsensowną wspinaczkę z początku wyprawy, byłby to zwykły spacer. Zwykły - niezwykły oczywiście.
W końcu zaczęły między drzewami majaczyć kamienno ceglane mury. Przed nami pojawił się mostek, który znałam ze zdjęć. Byliśmy już całkiem blisko celu. Gdzieś w górze nad naszymi głowami przemknął pociąg.

 
Skrzyżowanie Piotrusia Pana i dzielnego Alpino

W końcu dotarliśmy do kamiennego mostu, który widzieliśmy z przeciwległego zbocza. Z bliska robił jeszcze większe wrażenie. Taka konstrukcja w środku dziczy Apeninów... Przeszliśmy pod kamiennymi łukami i dalej skierowaliśmy się za oznaczeniami "Predatora". 


Po kolejnych piętnastu minutach dotarliśmy do celu. Rację mieli blogerzy, tubylec widocznie nie ocenił nas jako dobrych łazików. Dotarcie do Fornello zajęło nam około 40 minut.


Fornello to nazwa stacji i osady, które znajdują się w górach, pomiędzy dwoma długimi tunelami. Tak jak wspominałam nie prowadzi do nich żadna droga, poza górskim szlakiem. To najwyższy punkt na tej trasie kolejowej - 577 m n.p.m. Dlatego też kiedyś, by móc podołać wysokości, pociąg musiał być popychany przez inną lokomotywę i to też właśnie w Fornello mógł uzupełnić zapas wody. To również w Fornello znajdował się drugi tunel, w którym "serwisowane" były parowe lokomotywy. Budowa linii kolejowej łączącej Faenzę i Florencję rozpoczęła się w czasach Wielkiego Księstwa Toskanii. Trasa została oddana do użytku pod koniec XIX wieku. 
W Fornello mieszkała garstka ludzi - zawiadowca stacji z rodziną, robotnicy pracujący dla kolei, a także w tutejszej "cavie", czyli kamieniołomie, skąd wydobywany był kamień. Do tej pory zachowały się wózki, tory i mechanizm służący do rozdrabniania go. Tutejszy kamień służył do budowy linii kolejowej, ale też wędrował do innych części kraju. 


Zabudowania, tory kopalniane, przerdzewiałe wózki, wszystko to robi niezwykłe wrażenie. Jakby miejsce w jednej chwili, w popłochu zostało porzucone… Przez jakiś czas ze stacji korzystali właściciele okolicznych gajów kasztanowych. Pod koniec lat sześćdziesiątych minionego wieku stacja została zamknięta i życie tutaj powoli wymarło. Teraz pędząc pociągiem do toskańskiej stolicy, niewielu w ogóle zwraca uwagę, że gdzieś po drodze przez kilka sekund migają za oknem opuszczone zabudowania. 
Próbowałam wyobrazić sobie jak ci ludzie żyli. Poza światem. Z dala od wszystkiego. Przedziwny, fascynujący mikrokosmos. 


Siedzieliśmy zadumani ponad torami, na kamiennym murku, który dawno temu układali robotnicy. Zajadaliśmy ciasto z rodzynkami i wsłuchiwaliśmy się w wiatr Apeninów, milczący o dawnych dziejach Fornello... 
Nigdy nie dowiedziałabym się o istnieniu Fornello, gdyby nie Mario, to jedno z tych miejsc, do którego przypadkiem trafić nie sposób. Muszę tu wrócić - postanowiłam - wrócę nie raz i nie dwa. Coś w tym miejscu jest niezwykłego… A może ktoś z Was wybierze się razem ze mną? 

Wspaniała zabawa na toczących się mimo lat wózkach
Wieża wodna
Miniera 

Byliśmy zachwyceni miejscem, spacerem, historią, a dzień jeszcze się nie skończył. W drodze do domu czekało na nas miejsce jak z toskańskich pocztówek. Jutro pokażę Wam kapliczkę ukrytą w cieniu cyprysów, a teraz już muszę uciekać, więc nie pozostaje nic innego jak w ten rześki poniedziałkowy ranek życzyć Wam dobrego tygodnia.

STACJA to po włosku STAZIONE (wym. stacjone)

Dopisane: Jeszcze jedna ważna informacja. Od kilku lat pojawia się wiele inicjatyw, które mają na celu zwrócenie uwagi na to wciąż pełne tajemnic miejsce. W ciągu roku są nawet specjalne kursy pociągów, które w Fornello się zatrzymują. 

Spodobał Ci się tekst?

Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:

  • Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
  • Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
  • Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.

PODOBNE WPISY

2 komentarze

  1. A propos punktualności wloskich kolei- nasze 3 urlopy przejezdzilismy TrenItalia wzdłuż wszerz cala Lombardie i takich punktualnych pociagiow to ja nigdzie nie widzialam! ;) -Asia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczerze mówiąc ja też mam tylko pozytywne doświadczenia w tej kwestii:)

      Usuń