To niesamowite jak trudno przychodzi nam wyobrazić sobie zimą letni upał. Kiedy wiatr gwiżdże w uszy, kiedy wilgoć jak trucizna wlewa się do szpiku, kiedy noc pastwi się nad nami ukrócając dnia, letnie wspomnienia zaczynają tracić swą wiarygodność, wydaje nam się niemożliwym, że prędzej czy później znów powróci lato, słodki czas poszukiwania cienia i spacerowania w białych, zwiewnych sukienkach…
Mam wrażenie, że środowe wieczorne wiadomości skupione były na objaśnianiu ruchu mas powietrza. Zdjęcia satelitarne i komputerowe symulacje pokazywały jak to już w piątek aria gelida nadchodząca od północy zderzy się z ciepłym scirocco niosącym czerwień Sahary. Według meteorologicznych map do tego zderzenia dojdzie właśnie nad naszymi Apeninami, nad centralną Italią, a efektem tego spotkania będę śnieżyce…. A zatem znów Mugello w gębę śnieżką dostanie! Oczywiście zawsze jest możliwość, że wszyscy ci spece od pogody się pomylili, zdjęcia się sfałszowały i cały kataklizm pójdzie bokiem… Magari!!!
Listopad gotowy już do wyjścia żegna się z nami mgłą gęstą jak kisiel, mgłą w jaką nasze Marradi nigdy się nie ubiera. Z minionych trzydziestu dni to właśnie 29 listopada był najbardziej listopadowy. Patrzyliśmy za okno na siwą kurtynę i nadziwić się nie mogliśmy. Przedziwny ten miesiąc. Przeskoczyliśmy nagle z ciepłej kolorowej jesieni w śnieżyce i zimowe klimaty. Nie było nic pomiędzy, obyło się bez długich szarych dni, załzawionych i rzewnych.
Tak czy inaczej dobrze, że Domenico wciąć przywozi pod sam dom zapach Basilicaty. Dobrze, że wczorajszą szarugę udało mi się owocnie spożytkować i choć częściowo nadrobić zaległości. Dobrze, że ludzie piszą życzliwe słowa. Dobrze, że dziś - o ile oczywiście wraz z odejściem nocy znikną grzmoty i błyskawice - znów wyruszę w góry i dobrze, że od jutra już grudzień.
Choć może z tym grudniem to dobrze i niedobrze, minionego czasu nikt nam przecież nie wróci.
WCZEŚNIEJ CZY PÓŹNIEJ to po włosku PRIMA O POI (wym. prima o poi)