Gdzie diabeł nie może, tam babę pośle!
niedziela, lipca 16, 2017
Gdyby w piątek rano pogoda dopisała i tak jak było zaplanowane ruszyłybyśmy na Monte Lavane, skończyłoby się pewnie na jednej wyprawie. Choć właściwie sama nie wiem … Wczoraj byłam pewna, że tak właśnie by było, a dziś … To tak jak z porodem. Człowiek się nacierpi, wykrzyczy w głos, że nigdy więcej, że za żadne skarby świata, a potem popatrzy w oczy maleństwu i wszystkie trudy odchodzą w zapomnienie.
Piątkowa wyprawa była długa, ale średnio trudna. Trochę pod górę, trochę w dół, a widoki wciąż zapierające dech. Wróciłyśmy do domu w formie i z apetytem na Monte Lavane.
Zaopatrzone w plecaki i tym razem podwójną dawkę piwa, bo przecież trasa miała być bardziej wymagająca, ruszyłyśmy dziarsko przed siebie. Najpierw łagodnie w cieniu drzew, a potem coraz bardziej pod górę i pod górę, aż pot lał się strumieniami.
- Jesteśmy na 775 m.
- Czyli mamy do zrobienia … - zabolało mnie wszystko od tej górskiej matematyki.
***
- Łąka! Zróbmy zdjęcie.
- Wszystko, byle tylko na chwilę przystanąć.
Wyszłyśmy na odkryty teren. Widoki były zniewalające, ale ścieżka wciąż uparcie pięła się w górę, ani chwili wytchnienia.
- Pięć kroków po płaskim i znów w górę! Piwo?
- Piwo.
Usiadłyśmy wśród ostów fioletowych i brzęczących trzmieli i kontemplowałyśmy naszą wielką wyprawę.
- Nie patrz w górę, tylko pod nogi!
Z ust wyrywały się niecenzuralności.
- Przepraszam, że tak przeklinam, ale wtedy mi lepiej.
Jeśli O. sobie folguje to i ja już nie w myślach, tylko na głos. I tak przecież nikt nas nie słyszy, o to jednak pomaga.
O. zachwalała jak dobrze ten szlak oznaczony i co jakiś czas między jednym przekleństwem a drugim, znajdowałyśmy też czas na zachwyty, bo natura tutaj to prawdziwy artysta!
- Przeszłyśmy przez Crognole, minęłyśmy baitę…
- Jakaś łąka też miała być - wyliczałyśmy punkty charakterystyczne wymieniane przez Mario. - Oto i bukowy las … Powinnyśmy być blisko.
Nagle tak zachwalany szlak postanowił się urwać. Zaczęłyśmy błądzić po stoku oblepionym zeszłorocznymi liśćmi i szukać jakiegokolwiek śladu ścieżki. Zupełnie jak skauci bawiący się w podchody…
Koniec końców udało nam się drogę odnaleźć. Stwierdziłam dumnie sama przed sobą, że mam jednak orientację w terenie. Dopingujące się litanią przekleństw cel osiągnęłyśmy!
Dotarłyśmy do szałasu partyzanta, a tam czekała nas niespodzianka. Moja ulubiona ławeczka oblepiona była gęsto dzieciakami, a dookoła kamiennego domku walały się plecaki. Skauci z Faenzy zrobili sobie biwak… Oddaliłyśmy się więc pokornie szukając miłego ustronia, by w ciszy i pięknie delektować się naszym małym - wielkim osiągnięciem!
- Bosko!
- Cudownie!
- Pięknie!
Nagle z szewców zamieniłyśmy się w poetki.
Na horyzoncie rozlewały się falująco sine wzgórza. Jedna linia za drugą, każda następna o ton jaśniejsza od poprzedniej. Trudno było to wszystko słowami opisać...
Po zasłużonym odpoczynku i piwie, po rozmowach na tematy mniej i bardziej poważne, ruszyłyśmy w dół. Tym razem alternatywnym szlakiem, który zniewalał nieprawdopodobną urodą. Przystawałyśmy więc często, by tę jego urodę zachować dla siebie w obiektywie.
Szłyśmy podśpiewując, podrygując dumne z siebie i szczęśliwe, aż tu nagle spotkała nas kolejna niespodzianka. Przed nami wyrosły chaszcze, tak wysokie jak my, pełne pokrzyw, jeżyn i przekwitłych badyli ginestre.
- I co teraz?
- Tam dalej widać oznaczenie, więc to wciąż jest szlak, tylko chyba ktoś dawno nim nie szedł.
Aż mnie zmroziło na samą myśl, co w tym gąszczu może drzemać. Starałam się nie myśleć o żmijach. Stawiałyśmy stopy powoli, odgarniając rękami drapiące gałęzie. Tym razem to już nie była zabawa skautów, a prawdziwy Indiana Jones! Kiedy po tym wszystkim wyszłyśmy na odkrytą łąkę, odetchnęłam z ulgą… Żmije to nie żarty. Mario zawsze powtarza, patrz gdzie stawiasz nogi … Łatwo było powiedzieć!
Po blisko czterech godzinach zeszłyśmy do Campigno. Tu czekała na nas miła nagroda, w pełni zasłużona, kiedy patrzę na poniższe cyferki. Dobra pizza po takim wysiłku to było to!
Tydzień minął nie wiadomo kiedy i Goście szykują się do drogi. Dziękujemy za ten cudowny czas, za bycie razem, za rozmowy do nocy, za zabawy dziecięce, za posegregowanie klocków Lego, za latawca, za pizzę i za wiele więcej. Ja dziękuję O. za górskie wyprawy, dobrze się z Tobą wędruje! Było z Wami wspaniale i mam nadzieję, że długo na Wasz powrót nie będziemy musieli czekać. Kasztany w październiku smakują cudownie, wiosna zniewala wodospadami, no i czeka na nas oczywiście anello 19:)) Przecież gdzie diabeł nie może, tam babę pośle!
GRAZIE!
Spodobał Ci się tekst?
Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:- Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
- Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
- Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.
2 komentarze
A mnie zabierzesz na taka wedrówke ? Dla mnie : "to jest to , co tygrysy lubią najbardziej " :) Zyje nadzieja, ze kiedys ponownie tam zawitam ....i nie odpuszcze Ci tych gór . Pozdrawiam i sciskam.Aga z zielonej...
OdpowiedzUsuńOczywiście!!!! A ja wciąż czekam, że czas znajdziesz:)
Usuń