Wzdłuż granicy. Poezja i banał niedzielnego wojażowania. Akt 1
poniedziałek, października 03, 2016Kobieta i kieliszek wina zaspokoją każdą potrzebę, kto nie pije wina i nie całuje kobiety jest więcej niż martwy - tak ponoć powiedział Goethe i jeszcze Wino przygotowuje serca, czyni je gotowymi do namiętności - to słowa Owidiusza.
Kto by pomyślał, że tę odrobinę poezji znajdę w zwykłym barze na bezdrożach Mugello …
Niedziela. Październik. Piękny ciepły dzień. Takie dni są już policzone, zaraz zjawi się zimno i szaruga jesienna. Ale jeszcze wczoraj było pięknie jak na wiosnę! To mógł być kwiecień albo nawet maj…
- Gdzie jedziemy?
- Toskania? Czy Romanga?
- A zatem Toskania?
- Jedźmy do Borgo, a tam zobaczymy. Najpierw trzeba zatankować, na wypadek gdybyśmy zgubili się na poważnie.
Brakowało nam weny, nawet ja zawsze pełna pomysłów, głowę tym razem miałam wyjałowioną.
- Może objedźmy Bilancino?
- Objedźmy.
Objechaliśmy więc sztuczny zalew, który miejscami był jak malownicze jezioro, ale to znaliśmy już od lat. Nic nowego.
- A może pojedźmy na Passo della Futa, a potem zobaczymy.
- Niech będzie.
- A kiedy zjemy?
- Na "Fucie" - odpowiadam i zaraz brzydki żart lęgnie mi się w głowie. Wrażliwym radzę przeskoczyć ten akapit, bo chwilowo wyzbędę się finezji.
- Właśnie sobie uświadomiłam, że jak do Futa dodamy jedną literę… - wykładam Mario krótką lekcję języka polskiego, a chłopcy z tyłu już chichoczą - to powstanie … No wiadomo co!
- Coś ty? A to dobre.
Przed Passo della Futa jest bar, ristorante i albergo, wszystko w jednym, ale nas tak naprawdę interesuje kanapka i kieliszek wina.
Od wejścia wita nas kusząca reklama obiad jednodaniowy z kawą i wodą za całe pięć euro.
Dajemy się skusić! Kto by się nie dał? Zwłaszcza jak kelnerka zaczyna wyliczać co za te pięć euro można zjeść: ribollita, penne all'arrabbiata, tagliatelle z grzybami, pappardelle z ragu' i wiele więcej!
W barze klimat tak swojski, że już bardziej przaśnie się nie da. Starszy człowiek przed nami ogląda mecz Juve z nie wiem kim. Przeżywa i łapie się za głowę. Na nasz stół wjeżdżają dymiące, pachnące talerze, baaardzo obfite! Co za folklor! Szkoda, że brakuje mi odwagi, by sfotografować kelnerkę! Myślę, że u włoskiego Barei natychmiast dostałaby angaż!
- A teraz gdzie?
- Tam. Ta druga droga zaprowadzi nas do Monghidoro, a tam już byliśmy, do Bolonii też się dziś nie wybieramy. Tej natomiast nie znamy, poza tym mniej więcej skierujemy się w stronę Marradi.
Mijamy Passo della Raticosa i jedziemy dalej.
Mijamy Passo della Raticosa i jedziemy dalej.
Droga jak malowana, wśród traw kiwających się na wietrze, przeplatanych ostatnimi kwiatami wije się serpentyna. Z jednej strony widać Toskanię, z drugiej Romanię, a my sobie granią pomiędzy dwoma regionami w tej malowniczej scenerii wojażujemy...
- Zatrzymajmy się. Popatrzcie sokoły!
Szybują nam nad głową jak papierowe samoloty, skrzydła nawet nie drgną, łapią wiatr i dają się ponieść...
Szybują nam nad głową jak papierowe samoloty, skrzydła nawet nie drgną, łapią wiatr i dają się ponieść...
- I cienie i światło i pięknie tak, że oszaleć można …
- A co to u licha?
- Zupełnie jak z innej planety. Wycieczka stop!
Ale o księdzu, diable i wulkanicznej skale opowiem już jutro. Dobrego tygodnia!
Spodobał Ci się tekst?
Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:- Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
- Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
- Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.
3 komentarze
Zazdroszczę daru pisania :)
OdpowiedzUsuńPiękne foty w wietrze.
OdpowiedzUsuńCholera jasna, JAK TAM JEST PIĘKNIE!!!!! Pozdrawiam. Hanka
OdpowiedzUsuń