Goście znów zawitali do Domu z Kamienia… Wieczory się wydłużyły i rozweseliły. Oczywiście skrócił się tym samym sen, co w połączeniu z obowiązkami i pracą przynosi w ciągu dnia efekt zombie. Wczoraj moje zmęczenie sięgnęło szczytu, ale w południe udało mi się już z pracą uporać i po obiedzie (oczywiście truflowym) postanowiłam odpocząć i odzyskać stracone godziny snu. Byłam już myślami u progu sennych bram, kiedy usłyszałam dzwonek przy furtce. - Dzieci otworzą - pomyślałam - to pewnie tylko sprzedawca szczotek albo Sardyńczycy z serami.
- Jest mama? - usłyszałam nagle zza niedomkniętych okiennic.
…
- Mamusiu jakaś pani z dziewczynką do ciebie.
- Kto??
- Nie znam.
Po pierwsze takie sytuacje zdarzają się zawsze wtedy, kiedy mój strój pozostawia wiele do życzenia, kiedy akurat tego dnia jestem nieumalowana, a włosy mam w nieładzie niczym córka Tarzana. Trudno. Nie szata zdobi człowieka - pocieszam się.
Wychylam się przez tarasową barierkę i pytającym spojrzeniem witam nieznajomych gości.
Kobieta bardzo nieśmiało wchodzi po schodach, a kiedy jest już blisko w głowie zaczyna mi coś świtać.
- Czy to ty jesteś S … ?
- To ja.
Resztę spotkania zachowam dla siebie. Muszę tylko napisać, że było to chyba najbardziej wzruszające spotkanie. Spotkanie, które uświadomiło mi, że świat jest jeszcze mniejszy niż myślałam. Przechodzimy czasem obok siebie, być może nawet w tłumie wzrok się gdzieś spotyka, drepczemy tymi samymi ścieżkami, mamy tych samych znajomych, a okazuje się, że czasem potrzeba kilku lat, żeby się wreszcie spotkać. Jakież to życie zadziwiające.
Siedzimy na tarasie pod zachmurzonym niebem. Już zapomniałam, że może mieć taki kolor. Jednak mimo ponurości, świat wydaje się w tym momencie taki pogodny. Mała dziewczynka, śliczna jak laleczka wciska onieśmielona główkę pod ramię mamy.
- Sei bellissima!
Nie raz słyszałam - zostaw ten blog, odpocznij od tego pisania, nie trać czasu na głupoty, a poco to w ogóle opowiadasz, nie nudź, znów o dzieciach, co za styl żałosny, nieprawdziwe, przesłodzone … itd itp… Dużo słów, które powinny pozbawić mnie chęci do pisania, ale widocznie robię się odporna na to, co złe.
Takie spotkania uświadamiają mi, że może ten mój blog jednak nie jest takim byle czym…
Zdarzyło się już wiele razy, że czytelnicy przystawali w Marradi. Niektórzy nie mieli odwagi zapukać i przekazywali pozdrowienia przez barmana, inni natomiast specjalnie nadkładali drogi, by tutaj zawitać. Być może czasem jest to zwykła ciekawość, innym razem chęć sprawdzenia czy to wszystko nie bajka. W każdym przypadku jest mi miło, bo te spotkania są niezwykłe.
Nikt wcześniej jednak, nie okazał takiego wzruszenia jak wczoraj S. To wzruszenie i mnie się udzieliło i przede wszystkim onieśmieliło, bo przecież kim ja jestem? Ani gwiazdą, ani sławą, ot jakaś tam blogerka… Czy ja zasłużyłam na takie emocje, przecież nic wielkiego nie robię?niewiara w siebie znów się odzywa. Jakie to życie jest przedziwne…
Filiżanka S stoi na tarasie do wieczora i przypomina mi o tym niezwykłym spotkaniu. Dzień był pochmurny, a tyle nagle pojawiło się w nim słońca.
POJAWIĆ SIĘ to znaczy APPARIRE (wym. apparire)