Toskańska wyprawa w kilku aktach - Colle di Val d'Elsa, czyli akt pierwszy
wtorek, lipca 26, 2016
Już od zeszłego tygodnia planowaliśmy naszą wielką wyprawę do serca Toskanii. Postanowiłam wykorzystać chwilkę przerwy między odwiedzinami gości i turystów i poświęcić ją egoistycznie prywatnym przyjemnościom, a nie ma dla mnie większej radości, niż zapakowanie czerwonego koszyka do samochodu i ruszenie przed siebie …
Pech chciał, że właśnie tego dnia prognozy pogody nie były łaskawe i panujący od ponad miesiąca upał miał być przerwany burzami, deszczami i szarym niebem, zwłaszcza tam gdzie zmierzaliśmy - właśnie w sercu Toskanii. Ponieważ jednak odwołałam na ten dzień wszystkie lekcje, zawiesiłam wszelkie obowiązki, nikt nie miał odwagi podkopać mojego planu, więc w poniedziałek punktualnie o siódmej rano ruszyliśmy w stronę Firenze.
Plan wyprawy był prosty i może mało oryginalny, a przede wszystkim - co do mnie niepodobne - miał wieść wyjątkowo turystycznym szlakiem. Zamierzaliśmy odwiedzić Val d'Elsa i Val d'Orcia, czyli miejsca z klasycznych toskańskich pocztówek. Tej wyprawie, mogłabym z dumą nadać przydomek - "szlakiem świętej Katarzyny".
Już za przełęczą Colla okazało się, że pogoda w nosie miała złe prognozy. Na niebie rozlał się lipcowy błękit i przynajmniej na dzień dobry nic słońcu nie zagrażało. Mknęliśmy w radosnej atmosferze niemal pustą drogą, ciekawi co też ten dzień przyniesie.
Mario zaproponował na pierwszy przystanek Colle di Val d'Elsa. Kręciłam na to nosem, próbując początkowo przeforsować Orcię i jedno z jej najbardziej znanych miast, jako główny punkt programu, ale ostatecznie przystałam na kontrpropozycję i całe szczęście, bo Colle okazały się miejscem zachwycającym ...
Dlaczego tak byłam uprzedzona i z góry pałałam do miejsca niechęcią?
Otóż, kto śledzi nasze wojaże, ten wie, że miejsc turystycznych z założenia staramy się unikać. Nic nie może się dla mnie równać z autentycznością, więc o wiele bardziej cenię sobie nieznane miasteczka, gdzie życie toczy się własnym rytmem, niż najbardziej wylukrowane toskańskie miejscowości.
Byłam pewna, że Colle di Val d'Elsa z racji bliskości sławnego San Gimignano i Sieny będzie aż pękać w szwach od tandety, a ulicami będzie płynąć rzeka głów. Jak bardzo się pomyliłam, jak wspaniałym zaskoczeniem okazał się pierwszy przystanek w naszej wyprawie!!!
Nigdy też nie zrozumiem, dlaczego to miasto w Orci, do którego dotarliśmy po południu cieszy się taką sławą i turyści pieją z zachwytu, a w Colle nie było nikogo, tylko upajająca nastrojowa cisza ...
O tym czy miejsce nam się spodoba decyduje wiele czynników, a jednym z ważniejszych są na pewo ludzie … Kiedy weszliśmy do piekarni po coś na śniadanie, sprzedawczyni powitała nas serdecznym uśmiechem. Kupiliśmy na wynos po kawałku pizzy i zapowiedzieliśmy się na kolejną wizytę po zwiedzaniu, bo w naszym czerwonym koszyku brakowało chleba. Kobieta znów uśmiechnęła się promiennie i żegnając nas na chwilę, przepraszała kilka razy, że musieliśmy czekać!
- Co za miejsce!!
- Musieliśmy czekać!! Słyszeliście to?
- To ma być czekanie! Dobre sobie!
Przeszliśmy przez całą górną część miasta kamiennymi uliczkami, pod domami i wzdłuż murów. Dotykaliśmy z podziwem kamieni niezwykle kolorowych i różnorodnych, zachwycaliśmy się detalami - malowanymi drzwiami, ceramicznymi ozdobami, kołatkami i przede wszystkim ciszą …
To właśnie cisza będzie nam się kojarzyć z Colle, niezmącona, swojska … I jeszcze starsza kobieta w chłodnym korytarzu, która dziergała na szydełku serwetkę. Uśmiechnęła się do mnie tak ciepło …
W turystycznych miejscach, miejscowi jeśli nie pracują dla turystów, chowają się przed nimi. Tu jednak nie … Ta starsza kobieta w Colle i sprzedawczyni w piekarni, mężczyzna z pieskiem … oni wszyscy są częścią obrazu, a obraz jest wtedy bardziej autentyczny…
Daruję sobie rozpisywanie historycznych frazesów. Odesłałabym wszystkich do przewodników, choć muszę przyznać, ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu, że żaden z moich trzech książkowych przewodników dedykowanych tej części Italii o Colle nie wspomina ani słowem! Sprawdziłam to zaraz po powrocie z wyprawy. Tak czy inaczej w sieci informacje można znaleźć. Ja o starożytności, o Etruskach, Napoleonie i bitwach pisać nie będę. Moje poznawanie jest trochę inne …
Tylko jedna ciekawostka - to właśnie tu urodził się Arnolfo di Cambio - architekt i rzeźbiarz, autor pierwszej szopki z figurami wyrzeźbionymi z drewna.
Jeśli szukacie fotogenicznych, typowych miasteczek Toskanii, uliczek z kamienia i kwiatów, to wpadnijcie do Colle. Nie wiem, czy to ja miałam szczęście, nie wiem czy taka cisza i pustka są tu czymś normalnym … Wciąż się zastanawiam, co i kto decyduje o tym, które miejsce ma stać się sławnym, a które ma tkwić w swojej beztroskiej ciszy, nie nękane przez turystów … Jakiż kontrast w porównaniu do tego co zobaczyliśmy potem ...
Kupiliśmy chleb znów w tej samej piekarni i ruszyliśmy dalej, pizza na drugie śniadanie tylko zaostrzyła apetyty … Nadszedł czas na przystanek wśród pagórków Orci ...
KTO to po włosku CHI (wym. ki)
Spodobał Ci się tekst?
Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:- Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
- Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
- Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.
7 komentarze
Miasteczko rzeczywiście klimatyczne. Zapisałam nazwę. Może na wiosnę uda nam się zwiedzić kawałek Włoch. A Ty jesteś szczęściarą bo mieszkasz na miejscu, więc możesz sobie pozwolić na leniwe smakowanie Toskanii nie patrząc na zegarek. Wiesz jak to jest, kiedy potencjalny turysta zwiedza jakiś kraj. Czasu niezbyt wiele, a atrakcji ogrom i przeważnie wszyscy skupiają się na najbardziej znanych miastach - pomijając miejsca w których można naprawdę poczuć się swojsko.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)
Zachwycające...Rozmarzyłam się...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Mariola
Nie mam żadnych wątpliwości - jest bardzo dobrze napisane.
OdpowiedzUsuńI ja tam byłam... też mnie bardzo zaskoczył spokój tego miasteczka i prawie brak turystów. Za to piękne pracownie szkła, galerie i przesympatyczni ludzie. Bosko :-)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie !
Ola
Wreszcie moje byle okolice 😊 w Colle jest tak zawsze, turyści jakoś tylko przyjeżdżają i omijają wszystko co można zobaczyć. Niedaleko jest jeszcze kilka małych miejscowości które nawet w środku lata są ciche i spokojne od turystów a naprawdę warte zobaczenia. Pozdrawiam, Magda from Scotland 😉
OdpowiedzUsuńWreszcie moje byle okolice 😊 w Colle jest tak zawsze, turyści jakoś tylko przyjeżdżają i omijają wszystko co można zobaczyć. Niedaleko jest jeszcze kilka małych miejscowości które nawet w środku lata są ciche i spokojne od turystów a naprawdę warte zobaczenia. Pozdrawiam, Magda from Scotland 😉
OdpowiedzUsuńGdy zobaczyłam tytuł, to westchnęłam "Moje Colle..., dotychczas nikt o nim nie pisał".
OdpowiedzUsuńKiedy kilka lat temu szukałam informacji na jego temat, trochę się zdziwiłam - nic po polsku nie znalazłam.
Mijałam je parę razy przejeżdżając obok i tylko zachwycałam się z daleka, marząc o tym, by je zwiedzić. W końcu się udało i pamiętam do dziś - wrażenia podobne do Twoich. Zachwyt nad nostalgicznym, cichym pięknem zamkniętym w słonecznych murach, z dala od turystycznych ścieżek. Pyszna kawa i lody, na dziedzińcu pod drzewami, w otoczeniu uśmiechniętych mieszkańców.
W tym roku znowu przejeżdżałam obok w drodze do Voltery i wzdychałam zza okna, mieliśmy zajechać wracając wieczorem. Niestety droga powrotna była inna i trochę żałowałam.
Kasiu,
dziękuję, że napisałaś o Colle, odżyły wspomnienia.
Ewa z Wielkopolski