W drodze - liguryjskie i francuskie impresje
wtorek, maja 17, 2016
Nasza małe wielkie tour de France zaczęło się w czwartkowy wieczór. Walizki, plecaki i śpiwory zostały upchnięte w bagażniku, flaga na tylnej szybie zamontowana, wycieczkowicze zajęli swoje miejsca i powoli powoli, przez ciasne uliczki Marradi, wśród owacji żegnających, nasz autokar zaczął gramolić się pod górę. Wspinał się na Collę ostrożnie, przed każdym zakrętem uprzedzając o swojej obecności głośnym trąbnięciem.
Pewnie to nienormalne, ale patrząc na migające za oknem zielone poduchy toskańskich Apeninów aż ściskało mnie w gardle z przedwczesnej tęsknoty. Z jednej strony doczekać się nie mogłam podróży, a z drugiej dotarło do mnie jeszcze silniej, jak bardzo jestem z Marradi związana, jak mi tu dobrze. Wyciągnęłam Nowy Toskański Notes z torby, naskrobałam kilka słów, by dać upust emocjom i chorą tęsknotę udało mi się w ryzach utrzymać.
Około północy dotarliśmy do pierwszego celu. Nocleg zaplanowany był w Alassio, w nadmorskim miasteczku Ligurii. Układaliśmy się do snu jak dzieciaki na koloniach, wciskając się w śpiwory i myśląc o widoku jakim zaskoczy nas poranek.
A ranek zaskoczył wschodem słońca i złotawym różem rozlewającym się na Morzu Liguryjskim... Zjedliśmy śniadanie w miejscowym barze, gdzie właściciele uwijali się jak w ukropie nie do końca chyba szczęśliwi z tak niespodziewanej inwazji.
W oczekiwaniu na kierowców i na upływ dokładnie dziewięciu godzin odpoczynku, mieliśmy czas na zdjęcia, żarty i wymianę wrażeń po pierwszej wspólnej nocy.
W końcu ruszyliśmy w dalszą drogę. Przejechaliśmy liguryjskimi serpentynami, wzdychając z zachwytu przy mijanych miasteczkach, patrząc tęsknie na morze ginące w coraz bardziej intensywnych szarościach. Po pięknym poranku niebo zasnuło się, zaciągnęło burą kurtynę i niestety pogodą nie rozpieszczało już do końca podróży.
Skończyła się Liguria, zaczęła Francja i Monaco. Widoki były zachwycające, a atmosfera radosna. Przejechaliśmy przez Prowansję i dotarliśmy do kolejnego zaplnowanego przystanku, do małego miasteczka w sercu Camargue.
Muszę dodać jeszcze coś ważnego: dziś Mikołaj świętuje swoje pierwsze dwucyfrowe urodziny. Czas za szybko gna i nic na to nie można poradzić. Auguri amore mio. Żeby Ci nigdy nie zabrakło odwagi, żebyś zawsze pozostał sobą i żeby otaczali Cię tylko dobrzy ludzie. Inne życzenia już poza blogiem.
JEDNOCZYĆ to po włosku UNIRE (wym. unire)
Spodobał Ci się tekst?
Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:- Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
- Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
- Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.
4 komentarze
Witaj Kasiu- ta podróż to odpoczynek dla Ciebie zapracowanej kobiety-matki . A i trochę spojrzenia na coś innego,na morze i Francję,zawsze chciałaś gdzieś dalej pojechać to teraz nadarzyła się okazja. Super,szkoda tylko ,że pogoda nie dopisała ,ale i tak na pewno te parę dni dało Tobie i chłopcom wiele radości !!!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ze Śląska-Lucyna S.
Dużo słońca dla Mikołaja, a Tobie Kasiu siły, abyś przetrwała wszystkie przeszkody i zawsze była z nami na porannej kawie.
OdpowiedzUsuńZaczyna się piękna opowieść na blogu... Skończyłem czytać i już chcę następnego dnia by czytać dalej. No... Może to chcenie uaktywnię po 18.00 ;) pozdrowienia dla Mikołaja. :)
OdpowiedzUsuńCzy inne rodzice tez biły z wami, ponieważ ich nie widać na zdjęciach?
OdpowiedzUsuń