Na początku przepraszam za opóźnienie, ale lekcje od wczesnych godzin nie pozwoliły mi skończyć artykułu. Wybaczcie więc, że poranna kawa była bez lektury, może poczytacie więc o naszym niedzielnym wojażowaniu do poobiedniej kawy.
Niedziela.
Jak się człowiek uprze na zwiedzanie, to nic go od tego nie odwiedzie, nawet deszcze, tornada i gradobicie. Gradobicia i tornada nas ominęły, jakimś cudem znów Mugello znalazło się chyba w oku cyklonu, wszędzie dookoła apokalipsa, a u nas jedynie deszcz. Padał i padał.... A potem na chwilę przestał, więc my zaraz w samochód, bo miałam jakieś zdjęcia zrobić dla gminy, a tego akurat miejsca dziwnym trafem w moich przepastnych foto archiwach nie było uwiecznionego. Pojechaliśmy więc do Firenzuoli, do Alto Mugello.
Alto Mugello, Mugello, Appennino Tosco- Romagnolo, Romagna - Toscana, sama już zgłupiałam, gdzie Marradi przypisać. Choć administracyjnie moje miasteczko należy do Alto Mugello, to jednak dla wszystkich zaliczają się do niego głównie gminy Barberino i Firenzuola.
W Firenzuoli byłam tylko raz, dawno temu, kiedy to nasz znajomy zorganizował święto wina na tamtejszym placu. Potem już nigdy nie było nam po drodze. I o ile zawsze się zachwycam jak wariatka, wszystkim czym popadnie, to tu muszę być uczciwa - miasteczko jak miasteczko i tyle...
Dookoła krajobraz jest łagodnie pagórkowaty, a wzniesienia otaczające Firenzuolę są już przedsionkiem Emilii - Romagnii. Na pewno są tam idealne warunki do trekkingu, do górskich wędrówek z plecakiem. Do przejścia jest wiele kilkusetletnich szlaków, starożytnych dróg, z kościołami ukrytymi tu i tam, z wzniesieniami skąd oczy można cieszyć panoramą - Passo della Futa i Passo della Raticosa. Oczywiście, jeśli pogoda jest ku temu sprzyjająca, a my paradoksalnie wybraliśmy najbrzydszy z możliwych dni, którego listopad by się nie powstydził. Jednak mimo mgieł i gęstych chmur nawet zgubić nam się nie udało, choć kilka razy kusiliśmy los wybierając kierunek na chybił trafił.
Jedne miejsca zachwycają nas bardziej, inne mniej. To całkiem naturalne. Po tej wyprawie jeszcze mocniej dotarła do mnie jedna rzecz - takie miejsca jak Marradi i cała dolina Lamone, jak sąsiednia Valle Acerreta, jak Palazzuolo i zbocza opadającę stromo do koryta Senio, są jedyne i niepowtarzalne. Wszędzie może być pięknie, ale tu, u nas jest jednak najpiękniej! Muszę dać upust mojemo lokalnemu patriotyzmowi.
A może to była tylko kwestia światła i mazgającego się nieba?
Pewnie jeszcze kiedyś wrócimy, by obrazy naprawić.
Oto opowieść w obrazkach.
Jeśli zerkniecie tu po południu, znajdziecie też krótkie nagranie.
Nieplanowane przystanki. |
By móc drogę odtworzyć. |
na chybił trafił:) |
zaczyna być ładnie |
Chmury nieprzesadzone też mają swój urok |
A potem opada kurtyna i wędrowcy to "ładnie" już muszą sobie wyobrazić. |
Cofamy się do rozdroża i znów jedziemy tam, gdzie "ładnie". |
Ale pogoda gra z nami w ciuciubabkę i na kolejnym passo znów nic nie widać. |
I tyle to było z naszego zwiedzania ... wypatrywaliśmy przez zalane deszczem szyby czegokolwiek, co mogłoby nas zauroczyć... I nic ... no prawie nic.
Innym razem będzie lepiej, choć dla mnie tak naprawdę już sama włóczęga, nawet we mgle, nieznaną drogą, przez rozmokłe deszczem dzicze jest zawsze wielką przygodą. Nikon jak mały pieszczoch czeka w gotowości na moich kolanach. Chyba i tym razem jednak coś uwieczniłam i na pewno jeszcze lepiej poznałam bezdroża Apeninów.
SZYBY to po włosku i VETRI (wym. wetri)