Jeszcze mnie nie ma, ale moja Mama już zwija się z bólu. Rozklekotaną nyską wiozą ją do szpitala bielańskiego. Urodzę się po 21.00, w niedzielny wieczór ostatniego dnia lipca, w sam środek wakacji. Lenistwo mam w gwiazdach zapisane - tak nie raz mówiła Mama, ale chyba to akurat określenie już dawno się zdezaktualizowało.
Dziś to tak naprawdę święto mojej Mamy - trzydzieści osiem lat matkowania, wyczekiwanego matkowania! Pewnie sama nie może w to uwierzyć i zastanawia się, gdzie te lata się podziały. Byłam ślicznym i łatwym w obsłudze niemowlakiem w lazurowym dzierganym ubranku, potem słodką acz charakterną dziewczynką w warkoczykach, a na koniec dorosłam, zbuntowałam się i zafundowałam Mamie całą paletę atrakcji wychowawczych. Dziś dziękuję jej za to, że uszanowała wszystkie moje decyzje, nawet te najbardziej kretyńskie. Chyba nigdy nie miała odwagi radykalnie czegokolwiek mi zabronić. Wiedziała, że nie ma sensu odwodzić mnie od raz poczynionych planów. Od zawsze byłam typem niezależnym, odkąd pamiętam, wiecznie szłam pod prąd.
Myślę, że najtrudniejsze dla Mamy okazało się zaakceptowanie mojej ostatniej decyzji, ale mam nadzieję, że rozumie i szanuje tę moją pogoń za szczęściem i że sama widzi, że już w żadnym innym miejscu niż to, w którym jestem teraz szczęśliwa być nie umiem. Dziękuję Mamo!
38 lat to jeszcze nie czas na podsumowania. Cyfra taka jakaś nijaka, ale dobrze mi z nią, lubię moje lata, uwielbiam! Teraz właśnie czuję się silniejsza, nawet jeśli problemami mogłabym obdzielić cały pułk, to teraz jest właśnie ten moment, kiedy czuję, że mogę. I choć życie wcale mnie nie rozpieszczało, osiągnięć też żadnych nie mam, to nie narzekam, bo mam dwóch najwspanialszych synów na świecie i udało mi się spełnić moje szalone i irracjonalne marzenie o życiu w Marradi. To nie byle co!
Marzeń mam jeszcze dużo - takich całkiem przyzmiemnych, jak chociażby stare zabytkowe biurko do pracy, nowy obiektyw do aparatu, własny mały, rozklekotany samochodzik albo przyjęcie niespodzianka, którego nigdy nie miałam, sporo mam marzeń ciut większych jak podróż na Sycylię albo długi rejs wzdłuż całego Półwyspu Apenińskiego, kilka mam marzeń w zasadzie nierealnych, jak na przykład wydanie swojej książki, czy własne b&b. I na koniec - jedno największe, to marzenie rangi podróży na księżyc albo wygranej w superenalotto - marzenie, które nakręca mnie każdego dnia - marzenie o Kamiennym Domu.
Ale dziś tak przyziemnie życzę sobie przede wszystkim zdrowia - i mnie i mojej rodzinie, bo nie ma nic ważniejszego ponad to! Chciałabym w pełni sił dożyć 100 lat. Być jak te figlarne włoskie nonne (babcie) i opowiadać wnukom, jakie ja to życie miałam boskie!
LATA to znaczy ANNI (wym. anni)