Śnieżna Madonna - część pierwsza marcowej wyprawy.
czwartek, marca 12, 2015
Tak jak obiecałam zabieram Was dziś na piękną wyprawę po okolicznych wzgórzach, szlakiem starych kamiennych kościołów.
Poniedziałek był wymarzonym dniem na łazikowanie. Zapakowaliśmy do plecaka po kawałku chrupiącej schiacciaty z prosciutto, butelkę wody i przed 11.00 ruszyliśmy w trasę. Tak naprawdę celem wyprawy miał być jeden z mniej znanych kościołów w rejonie zwanym Campanara. Miejsce to ukryte jest głęboko, pomiędzy Palazzuolo i Sambucą, nawet we włoskich przewodnikach trudno znaleźć o nim wzmiankę.
Plan był jasny, jednak jak zawsze podkreślam najpiękniejsze w podróżowaniu są spontan i improwizacja. Kiedy minęliśmy już średniowieczne Palazzuolo, a zaraz za nim tabliczkę Quadalto, wyłonił się przed nami budynek sanktuarium Madonna della Neve.
- Ten też jest piękny. Wiesz, że jakiś czas temu niemal doszczętnie spłonął?
- Zatrzymajmy się! Muszę go zobaczyć wewnątrz.
Główne drzwi, kiedy próbowałam je otworzyć, nawet nie drgnęły, lewe mniejsze też pozostały uparcie zamknięte, dopiero trzecie pod moim lekkim naporem uchyliły się gościnnie.
Kościół jak na Toskanię nie jest tak bardzo stary, istnieje od siedemnastego wieku. Choć budynek został wzniesiony w miejscu gdzie już około dwóch stuleci wcześniej stał posąg z wizerunkiem Madonny. W 1459 roku wybudowano małą kaplicę, która stopniowo była rozbudowywana.
Na głównym ołtarzu widnieje obraz Madonny z Dzieciątkiem. Kto jest jego autorem dokładnie nie wiadomo, jednakże przypuszcza się, że jest nim malarz z Florencji, należący do szkoły Boticellego. Kamień, na którym obraz został namalowany odnaleziono cudem na ścianach koryta pobliskiej rzeki. Miało to miejsce w 1605 roku. Malunek został wycięty i przetransportowany do sanktuarium. Od tego momentu kaplica stała się celem wielu pielgrzymów.
Oczywiście jak zwykle przy takich miejscach bywa i temu przypisywane są cuda. Z wdzięczności i z uwielbienia dla Madonny ludzie postanowili ją ukoronować. Miało to miejsce na początku siedemnastego wieku i zostało powtórzone w 1955 roku.
W połowie osiemnastego stulecia do Quadalto zostały wysłane z Firenzuoli trzy młodziutkie mniszki. Nazwały się "Ancelle di Maria". Za nimi w kolejnych latach przybyły następne.
Obecnie zakon rozszerzył się już poza granice Italii.
Kiedy wyszłam na zewnątrz musiałam jeszcze uchwycić jak najwięcej kadrów z różnych perspektyw.
- Stamtąd powinnaś mieć ładne ujęcie, będzie widać całość.
Przeszliśmy więc przez most i oddaliliśmy się jeszcze o kilka kroków drogą w kierunku Lozzole. Rzeczywiście pięknie prezentowało się sanktuarium z tej strony. Kiedy kolejny raz nacisnęłam spust migawki całkiem blisko rozległo się donośne końskie rżenie.
- Ooo konie!! Patrz!!! - zawołałam jak dziecko w zoo, które widzi pierwszy raz w życiu żyrafę.
Na pastwisku za rzeką pasło się małe stado koni. Przystanęliśmy na chwilę i całą uwagę przenieśliśmy na zwierzęta.
- O patrz tam jeden śpi... On śpi? Myślałam, że konie śpią na stojąco?
Mario schylił się po mały kamyk i rzucił w kierunku konia.
- On jakoś dziwnie leży, nie sądzisz?
- On jest martwy - ocenił smutno Mario, kiedy zwierzę wciąż pozostawało bez ruchu.
W tym samym czasie ze stoku zszedł drugi koń, zbliżył się do leżącego i zaczął trącać go bezradnie pyskiem, jakby chciał mu powiedzieć "wstawaj, nie wyglupiaj się". Potem podniósł łeb i popatrzył na nas wyczekująco. Obserwowaliśmy scenę jak skamieniali. Koń ruszył w naszym kierunku, po czym zatrzymał się w pół drogi i dalej patrzył to na nas, to na martwego biedaka. Taki ludzki wydawał mi się w tym momencie, zupełnie jakby prosił - "zróbcie coś".
- Jakie to smutne. Ten drugi biedak, szczerze mówiąc, też nie wydaje się być w najlepszym zdrowiu. Ledwo idzie. Co teraz zrobimy?
Mario niewiele myśląc wziął telefon i wykręcił numer do strażaków. Jednak w tym samym czasie, gdy zdawał im relację z zaistniałej sytuacji podjechał pod bramę pastwiska traktor. Kierowca tłumaczył, że to jego zwierzęta i już jedzie się nimi zająć.
My nic więcej nie mogliśmy już zrobić, taki smutny przerywnik w marcowej wyprawie, ot życie.
Wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy dalej. Campanara czekała ...
MORTO to znaczy MARTWY (wym. morto)
Spodobał Ci się tekst?
Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:- Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
- Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
- Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.
6 komentarze
Super wyprawa, super miejsce. Szkoda, że taki finał dzisiejszej wyprawy. Ale, jak napisałaś, takie życie. A tak poza tym... jakiego obiektywu używasz?
OdpowiedzUsuńDzień dobry Toskanio :)
OdpowiedzUsuńPoruszyło mnie zdjęcie tego konia... konia, który jeszcze stoi i wyszedł do Was po pomoc (nomen omen) ... wygląda makabrycznie... czy we Włoszech obowiązuje jakas ustawa o ochronie zwierząt? przykre to ale odnoszę wrażenie, że nie tylko u nas w Polsce zdarzają się ludzie, którzy - delikatnie temat ujmując - nie dbają o swoje zwierzęta... Na marginesie - znów się powtórzę - "przyrosła" już do tych relacji :) Pozdrawiam, ID
OdpowiedzUsuńA nie mogła Pani jednak zadzwonić na tą straż? wygląda na to że właściciel albo zwierzęta zaniedbuje albo maltretuje. Nie ma tam Towarzystwa Opieki nad zwierzętami?
OdpowiedzUsuńPrzecież ja napisałam, że właśnie zadzwoniliśmy.
UsuńA zainteresowałas sie potem czy ta straz zajęła sie tym biednym koniem ? Jaki był wynik Twojego telefonu ???
OdpowiedzUsuń