Campanara

piątek, marca 13, 2015



Campanara ...
Nie sposób trafić tu ot tak po prostu, z głównej drogi. Żaden ze znaków czy drogowskazów nie informuje o istnieniu tego zakątka. Nawet przypadkowe zabłądzenie w tamte strony nie jest bardziej prawdopodobne od wytypowania zwycięskiej szóstki w totolotka.

O kościele na Campanarze opowiedział mi już dawno temu Mario, widząc moją niegasnącą pasję i niezmordowanie w tropieniu nieznanych miejsc. Sam trafił tam jeszcze będąc strażakiem, kiedy to w kościele wybuchł pożar.
Już wtedy miejce zamieszkałe było przez ludzi żyjących trochę dziko, trochę hippisowsko. Niektórzy z nich uciekli z wielkich miast, z głośnego życia i stworzyli wokół kościoła mini osadę, swoją mikro społeczność. Obecnie mówi się nawet o wiosce ekologicznej. 



Niedaleko za Quadalto zjechaliśmy z głównej drogi, tak jak nas poinstruował kilka tygodni wcześniej nasz znajomy Francesco. Postanowiliśmy samochodem dojechać jak najdalej można i potem ruszyć pieszo. Droga, po kilku kilometrach kończy się przy zadbanym kamiennym domostwie. Kiedy wjechaliśmy na podwórko, z okna wychyliła się kobieta i pokazała nam miejsce, gdzie można zostawić samochód. 
Schiacciata do plecaka, plecak na ramiona, aparat natychmiast w dłoń i start! 




Szlak nie należy do trudnych i długich, mimo że miejscami pnie się zdecydowanie w górę, jest bardziej wymagającym spacerem, niż męczącą wyprawą. Pierwszym charakterystycznym punktem trasy, był kolejny kamienny dom, który jak potem doczytałam nazywa się Molino di sopra. Obeszliśmy go dookoła, pozachwycaliśmy się starymi murami, stonowanym dachem i ruszyliśmy dalej. 




Po jakimś czasie wyszliśmy na otwartą przestrzeń. Idąc granią, skąd roztaczały się widoki jak ze snu, doszliśmy do rozgałęzienia. Majacząca z daleka wieża kościoła podpowiadała nam w jakim kierunku mamy się udać. Nim jednak znaleźliśmy się na szczycie spotkaliśmy na szlaku kobietę z małym dzieckiem. Spacerowali leniwym krokiem, dyskutując z pewnością na poważne tematy. Kiedy się zrównaliśmy kobieta przywitała nas serdecznie, a chłopczyk zachmurzył się, splótł ręce i wydął policzki na znak niezadowolenia z naszego towarzystwa. 
- Przewrócił się - wytłumaczyła zachowanie chłopca kobieta.
- Ojej! Została rana? 
Tu chłopczyk podciągnął nogawkę i zaprezentował malutkie skaleczenie, jakby było raną wojenną. Szliśmy jeszcze przez chwilę razem, ale potem znów złapaliśmy swój rytm i po niecałym kwadransie zza zakrętu wyłoniły się kamienne mury kościoła Campanary.


Jeśli jaszczurki buszują jak szalone, to wiosny nic już nie cofnie!


Do kościoła przyklejone były różne przybudówki, a dookoła panował nieład. Dlatego też, określenie wioska ekologiczna nie do końca pasowała mi do takich obrazków. Tak czy inaczej miejsce było urzekające. Podeszliśmy od frontu, by zobaczyć kościół wewnątrz. Słysząc delikatne hałasy dobiegające ze środka, poprosiłam Mario o przetarcie szlaku i całe szczęście, bo zaraz pomiędzy jego nogami czmychnął na zewnątrz okazały kocur i gdybym to ja pierwsza wchodziła ... lepiej nie myśleć. 



Kościół na Campanarze zbudowany został około 1700 roku i poświęcony świętemu Michałowi. Obecnie jest zdesakralizowany, a w jego wnętrzu znajdziemy głównie pajęczyny, stare rupiecie, piecyk i resztki malunków na ścianach - przedziwna mieszanka pogaństwa i chrześcijaństwa. To za pewne ślady po bytności tymczasowych mieszkańcow.


- Czemu budowano kościoły w tak odległych niedostępnych miejscach? 
- Widziałaś po drodze ile tu w okolicy śladów starych domostw. Ludzie chcieli mieć kościół blisko, nie było zbyt wygodne schodzić z gór by iść na mszę do Quadalto albo do Palazzuolo.
- Szkoda, że ten tak został zaniedbany. 
- Jak widzisz, nie ma choćby najmniejszej tabliczki informacyjnej, ani słowa o jego historii.



Kiedy wyszliśmy znów na zewnątrz obstąpiły nas psy, szczekając wrogo i dając do zrozumienia, że nie jesteśmy mile widziani. Ogarnęła mnie panika, zerknęłam w kierunku zabudowań, ale w oknie tylko firanka się poruszyła, jakby ktoś dyskretnie nas obserwował.
- Boję się - wycedziłam przez zaciśnięte zęby, ale starałam się pokazać, że jest inaczej, bo zawsze mnie uczyli, że pies wyczuwa strach i może źle zareagować. 
- Daj trochę chleba - poprosił stanowczo Mario. 
Trzęsącymi rękami otworzyłam plecak, a Mario oderwał kawałek apetycznej schiacciaty. Rozdzielił na małe porcje i rozdał psom. Były udobruchane, a ja byłam ocalona! 
Muszę się w końcu nauczyć zachowywać bardziej racjonalnie. Takie wyprawy i temu służą. Gdybym była tu sama, najpierw zemdlałabym na widok kota, a potem wskoczyłabym na wieżę, przez szczekanie psów.



- Czują się tu panami, pewnie nie często oglądają obcych.
Kiedy schodziliśmy ścieżką, widziałam ponad nami, ukryte w krzakach kudłate łby i niemal czułam na sobie ich spojrzenia. Strażnicy Campanary.  

Kiedy ponownie doszliśmy do rozwidlenia szlaków, przysiedliśmy na chwilę na kamiennych półkach i wyciągnęliśmy z plecaka nasze schiacciaty z prosiutto. Słońce grzało przyjemnie, jaszczurki buszowały w suchych, zeszłorocznych liściach, a pierwsze kolorowe motyle przysiadały na drodze. 
Z jednej strony majaczyła gotycka wieża kościoła, z drugiej kusił kasztanowy gaj na zielonym tle. 

- Tak bardzo im się nie dziwię. Chyba mogłabym tak żyć. Mam coś z pustelnika. 
- Niektórzy z nich byli albo nadal są zamożnymi ludźmi, dziećmi bogatych rodziców. Uciekli tu od cywilizaji.
- Trochę tylko szkoda tego chłopczyka, z jednej strony cóż piękniejszego dorastać w takim miejscu, ale z dala od rówieśników, od ludzi ... trudno nie zdziczeć. Co takiego powiedział, kiedy schodziliśmy? Posłał nas do stu diabłów?
- Ciężko powiedzieć, to mogło znaczyć  - idźcie do domu albo idźcie na polowanie. (casa -dom, caccia - polowanie)
- Wierzmy w jego dobre intencje! Wracamy?  



Zeszliśmy do samochodu. Nie byliśmy nawet specjalnie zmęczeni, wyprawa nie była trudna. Ja jednak z przyjemnością rozsiadłam się wygodnie na siedzeniu pasażera i wystawiłam twarz do słońca, czekając aż Mario zmieni swoje górskie buciory. 
- A ty co? Księżniczka?
- O co ci chodzi? 
- Rozejrzyj się!
- Aaaaa no tak ....! "Mai tornare a casa senza niente". Wysiadłam więc znów z samochodu i zapakowałam do bagażnika trochę starego drewna. Wiosna wiosną, ale kominek wieczorem wciąż jest miłym towarzyszem. 

Dojechaliśmy ponownie do skrzyżowania, przy którym wisiała maleńka, niemal niezauważalna tabliczka z napisem Campanara, nie dość, że przyczepiona do drzewa, to jeszcze jakby specjalnie w brązowym kolorze, żeby zbyt wielu jej nie wypatrzyło.
Droga się tu rozwidlała. W lewo prowadziła do domu, ale my pojechaliśmy w prawo ... 

W PRAWO to po włosku A DESTRA

Spodobał Ci się tekst?

Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:

  • Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
  • Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
  • Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.

PODOBNE WPISY

14 komentarze

  1. Pewnych miejsc nie warto swiatu pokazywac, lepiej zeby zostaly takie dzikie i nie odkryte, moze to i lepiej ze tabliczka taka ukryta. Nie mam nic zlego na mysli szkoda tylko zeby zostaly zadeptane przez turystow. Piekne zdjecia, piekna pogoda az sama nabralam ochoty aby spakowac plecak i ruszyc gdzies w gory, moze pozniej. Ja to bym sie bardziej bala wejsc do tego pustego, opuszczonego budynku niz tych szczekajacych psow ale ty to jeszcze miastowa musisz sie nauczyc rozmawiac ze zwierzetami :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz ja czasem kiedy piszę o niektórych miejscach, toczę walkę z samą sobą, bo z jednej strony chciałabym je światu pokazać a zdrugiej, ukryłabym je głęboko, by nikt ich nie odnalazł. Ja też - jakkolwiek egoistycznie to zabrzmi, cieszę, się, że tabliczka jest tak zakamuflowana.
      Co do zwierząt ... masz rację:) Dopiero uczę się z nimi rozmawiać, choć akurat koty, to w ogóle osobny temat.
      Miłego dnia!

      Usuń
    2. Pamiętam Twoje spotkanie Kasiu z kotem w Montecatini - myślałem, ze Cie jakiś diabeł opętał - tyle wrzasku z powodu małego kotka :)
      Nicko

      Usuń
    3. Ale musiałam być przejęta naszym spotkaniem, skoro wyparlam z pamięci spotkanie z kotem!! Serio! Czarna dziura?
      powiedz, że aż takiej sceny nie zrobiłam!:)

      Usuń
    4. Sceny możne nie - chociaż o to trzeba spytać raczej przechodząca obok nas wycieczkę. Zdziwienie, dezorientacja i przerażenie w jednym - kiedy ujrzeli kobietę próbująca staranować kramy, kiedy zobaczyłaś tego kociaka. Dobrze, że nie było w pobliżu żadnego stoiska z porcelaną bo nie wiem jak by się to spotkanie z śierściuchem zakończyło. A tak tylko niewielki skandal wywołałaś - czy mnie ukrywam mnie rozczarowałaś - bo wiesz, że mam zamiłowanie do skandali - grande skandali.
      Nicko

      Usuń
    5. A wracając do Twojego przejęcia to wcale się nie dziwię. Ja przeżywam to codzienne rano kiedy witam się ze sobą rano w lustrze. Taki przystojniak z holenderska dojarka może oniesmielic. Hi hi hi
      Nicko

      Usuń
  2. Czytając, poczułem jakbym na tę wyprawę zabrał się z Wami :) Cudowne są takie "odludzia". My będą c w Toskanii także zaglądaliśmy do mniej turystycznych miejsc (chociaż te znalazły się w naszym planie). Nie aż tak wyludnionych, oddalonych od cywilizacji - ale jednak. To one stanowią o wyjątkowości Włoch, Toskanii.
    Te Wasze jaszczurki są bardzo żywotne. Potrafią biegać, wspinać się bo kamiennych budynkach na duże wysokości i bez specjalnego ostrzeżenia spadać na ziemię. Nie wiem... słabe przyssawki, kiepski klej i czy to może pewien ich rozwój ukierunkowany na latanie?

    OdpowiedzUsuń
  3. Pani Kasiu, czytanie rano Pani bloga stało się dla mnie rytuałem. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Taki styl lubię i ta Twoja lekkość ręki w opisywaniu - miejsce przepiękne ja jednak wolę jak wiesz czuć za uszami oddech przechodniów i miejsca gdzie można rozstawić się z holenderską dojarką. No ale najważniejsze, ze jaszczurki już poczuły wiosnę.
    Nicko

    OdpowiedzUsuń
  5. fajne miejsce, i pięknie opisane....;-) czasem a raczej często chciałabym się w takim domu na uboczu zaszyć....a psy? sama często spotykam na odludziu psy i czasem się boję że mnie jakiś złapie za nogę - grunt to nie panikować ani nie uciekać ;-D

    OdpowiedzUsuń
  6. Jakka lekkość bije z Twoich zdjęć, czytając ten tekst poczułam się jakbym tam wędrowała. Przydałby się taki odpoczynek ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Psów się boisz, ale zdjęcie dało radę zrobić- czyli nie jest najgorzej :) miejsce jest bardzo interesujące, lubię takie ciche zakątki, do których aby się dostać, trzeba nieco zboczyć ze ścieżki.

    OdpowiedzUsuń
  8. Twój blog to jak podróż z Pod Słońcem Toskanii do Jedz Módl się i Kochaj. :) Klimatyczne, sentymentalne wpisy i zdjęcia. Lubię to! A nieoswojonych zwierząt boję się przynajmniej tyle co Ty. :D Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  9. Uroczo. To niesamowite ile w Europie stoi takich zapomnianych budynków. W samym powiacie leszczyńskim, z którego pochodzę znam kilka. A ludzie mówią, że już niczego nie da się odkryć. Bzdury! Każdego dnia da się odkrywać.

    OdpowiedzUsuń