Nizinne wojaże - odcinek 2

poniedziałek, listopada 17, 2014



Lido di Pomposa to już bardzo konkretne dane!
- Jak myślisz, gdzie to będzie? - pyta Paw.
- Według mnie musimy jechać na "Lidi nord" (północne kąpieliska), południowe raczej znamy i tam nigdy mi w oczy żadna Pomposa nie wpadła.
Mijamy znajome rozjazdy i jedziemy w nowym kierunku. Wypatruję tabliczki z jakąkolwiek wskazówką. 
- O! Marina Romea! Jedźmy tam! - mam nieodparte wrażenie, że już poważnie oddaliliśmy się od Ravenny. Zatrzymujemy się przy szałasach rybackich, bo aż się proszą o zdjęcie, ale o tym napiszę innym razem. 
- Martwy bóbr! - pokazuje Paw na zwłoki spoczywające na poboczu drogi. 
Jeden bóbr, drugi bóbr. Wjechaliśmy do Parku Delty Po. Zwierzyny i ptactwa tu zatrzęsienie.
- A może to był piżmak? - myśli na głos Paw. 
- Piżmak? A jak wygląda piżmak? W życiu nie widziałam piżmaka! - zaczynam się irytować, bo jedziemy i jedziemy, a na horyzoncie tylko sosny i rozlewiska. Żadnych kościołów! 




- O patrzcie! Flaming - woła Paw i nie wiem czy bardziej dla odwrócenia mojej uwagi od narastającej irytacji, czy rzeczywiście zachwyca się naturą. 
- Flaming jest różowy, a ten tam był biały. 
- No to czapla! - nie upada Paw na duchu.
- A czaple są białe?
Prowadzimy irracjonalny dialog, jakiego nie powstydzilby się sam Koterski.
- Uśmiechnij się! Popatrz jak jest pięknie! O! Znów martwy bóbr ... albo piżmak!
- Gdzie? Gdzie? - ożywia się Mikołaj. - Zatrzymaj się chcę go zobaczyć!
- Może jeszcze zróbmy zwłokom zdjęcie i będę mogła napisać o tym na blogu?
Marina Romea.
- Zapytajmy kogoś o drogę - tu jesteśmy zgodni.
Wymarły nadmorski kurort, w którym na nasze szczęście sączy się życie. Zatrzymujemy się przy pierwszych (i jedynych) napotkanych osobach. Mężczyzna i kobieta przystają zdziwieni na nasz widok, jakby turysta w listopadzie był tu tak częstym zjawiskiem, jak śnieg w lipcu.
- Przepraszam bardzo, szukamy Lido di Pomposa, kościoła dokładnie, bo tam jest kościół, prawda?
- Ooooo! - Wołają chórem i wymieniają zmartwione spojrzenia - to nie tu! To dalej, a kościół? To jeszcze dalej!
- Ile dalej?
- Jakieś 30 kilometrów. 
Moja irytacja niebezpiecznie pęcznieje. Gdzie to miało być? Koło Ravenny? 
- Jedźcie za mną! - zaprasza mężczyzna - poprowadzę was. 
Temu już się nie dziwię, siedem lat temu pewnie zemdlałabym z wrażenia, ale teraz wiem, że to normalne. 


Jedziemy za samochodem. Cofamy się tą samą drogą, którą przyjechaliśmy. O! Rondo! Tu powinniśmy pojechać prosto, a pojechaliśmy w lewo, ale kto wiedział?
- Oni daleko tak nas mają zamiar prowadzić? - pyta Paw po jakiś 15 kilometrach. W końcu samochód naszego przewodnika zjeżdża na stację benzynową. Mężczyzna pozdrawia nas serdecznie i udzielając kilku wskazówek, wysyła dalej. Jakieś 10 kilometrów i teoretycznie powinniśmy być na miejscu.
- Nie denerwuj się - Paw znów zaczyna - będziesz miała o czym pisać na blogu. 
- Jak się nie denerwuj? Widzisz tu gdzieś coś, co może być kościołem? Tylko sosny, kanały i bagna.
- Mamusiu ja się zdrzemnę - oświadcza Tomek. - Obudźcie mnie pod kościołem. - O ile go znajdziecie - dodaje już bardziej do siebie.
- O mewy! - a ten znowu swoje. Prawdziwy wielbiciel natury!
- Mewy, czaple, flamingi, bobry ... co jeszcze? - przewracam oczami. - Oooo, patrzcie dzieci! Słoń!
- Prawdziwy?
- Jak prawdziwy? Sztuczny! Chyba jakaś reklama. 
Lido di Pomposa! Jest! Nareszcie! Po pierwszym rozeznaniu, nasza radość jednak szybko gaśnie. Domki, domeczki, kwatery wakacyjne, po kościele ani śladu, a kurort zdaje się wymarły, wszystko pozamykane na głucho. 
- Trzeba kogoś zapytać - stwierdza inteligentnie Paw. 
- A kogo? widzisz tu jakiś ludzi?
Przy kolejnym rozjeździe nie ma już nawet drogowskazów. Wracamy do wymarłego Lido di Pomposa. Środkiem ulicy idzie para staruszków. Z walizkami! W środku listopada! Mam wrażenie, że to wszystko to teatr absurdu. Sceny jak u Mrożka. 
- Jeśli nam teraz powiedzą, że jeszcze 10 kilometrów to wracamy!
- Żartujesz? Po tym co przejechaliśmy?
- Oj, kościół? - odzywa się starszy pan - to poza miasteczkiem.
- A daleko?
- Jakieś 10 kilometrów. 
Przełykam złość.
- Jakie śliczne dzieci! - uśmiecha się ciepło towarzysząca mu starsza pani.
Jedziemy dalej. Mam wrażenie, że ta wycieczka nigdy się nie skończy.  




Aż w końcu w oddali, na horyzoncie zaczyna niewyraźnie majaczyć strzelista wieża.



Tak to tam! Okazało się, że Lido di Pomposa i Abbazia di Pomposa, nie są aż tak bliskimi sąsiadkami. Wystarczyło czytać dobrze znaki, zamiast sugerować się tym co mówił Giancarlo, który z pewnością zupełnie nieświadomie był nie dość precyzyjny.
- Miejmy nadzieję, że choć było warto! - rzuca ktoś z nas, kiedy idziemy w stronę opactwa. 
- I że nie jest zamknięte. 
- Albo w remoncie!






Nie było ani zamknięte, ani w remoncie i z pewnością było warto. Abbazia di Pomposa  została zbudowana na przełomie VIII i IX wieku. Zadziwiwjące jest to, że będąc tak starą budowlą zachowała się w doskonałym stanie. Zapierają dech w piersi mozaiki marmurowe na podłodze - podobne widziałam tylko w Ravennie, ścienne malowidła, przedstawiające sceny z Biblii, dziedziniec ze studnią na środku, portyki i muzeum, gdzie można podziwiać części naczyń sprzed blisko dwóch tysiącleci, fragmenty kolumn, i inne elementy architektury, aż po przedmioty sakralne. Kościół uważany jest za jeden z najważniejszych tego typu obiektów w północnej części Italii. 
Wystarczy już mojej pisaniny na dziś, resztę niech dopowiedzą zdjęcia.


Relikwie świętego Guido - opata Pomposy
W samą porę:) 
Kilka słów wyjaśnienia: 
Bobry nie były oczywiście bobrami, ani piżmakami - tylko nutriami, a "ni flamingi, ni czaple" - okazały się być w istocie - białymi czaplami. 

ABATE to po włosku OPAT (wym. abate)

Spodobał Ci się tekst?

Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:

  • Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
  • Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
  • Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.

PODOBNE WPISY

4 komentarze

  1. Miejsce marzenie! Chyba bym tam zwariowała ze szczęścia :) A monolog Pawa przypomina scenę z rejscu "O krowa, koń, znowu krowa".

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękne miejsce, na pewno było warto trochę pobłądzić! :) a poza tym ja mam takie motto, że wycieczka bez przygód to nie prawdziwa wycieczka :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale doznania niezwykłe, moje tęsknoty i marzenia jak nic! Podróż warta takiej nagrody! Prawdziwie równinne tereny zupełnie odmienne od Waszych!
    Pozdrawiam Asia op.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ma Pani rację: i freski, i mozaiki i wewnętrzne ogrody jak w Ravennie :)). Hanka

    OdpowiedzUsuń