Kolejna odsłona sagry kasztanowej
poniedziałek, października 06, 2014
Wzdłuż każdej drogi dojazdowej do Marradi stały zaparkowane gęsto samochody. Mijali się piesi, motocykliści, kampery Goście i turyści tłumnie dopisali, pogoda nie zawiodła, atrakcji nie brakowało, jedzenia i picia było aż nadto. Paradoksalnie zabrakło tylko jednego - bohaterów zamieszania, czyli kasztanów. Tych było niestety jak na lekarstwo. Tak naprawdę kasztany żeby zacząć spadać potrzebują jeszcze około tygodnia.
Niemniej ci co przyjechali, bawili się wspaniale, co słychać było w komentarzach szeptanych w kolejce po obiad, widać było po oczach, zachwyconych małym miasteczkiem, naszą perłą Mugello. W takich momentach czuję się naprawdę wyjątkowo i kolejny raz uświadamiam sobie w jak niezwykłym miejscu dane mi było zamieszkać.
Aby nie ruszać samochodu, bo wiadomo, że w takie dni, miejsce
parkingowe cenniejsze jest niż złoto, poszliśmy do Marradi na piechotę.
Ustawiliśmy się do kasy, by kupić bilet wstępu, ale stamtąd przegonieni
zostaliśmy przez naszą znajomą, która uświadomiła nas, że przecież jako mieszkańcy nie płacimy nic.
Zaplątaliśmy się w rząd pierwszych straganów i krążyliśmy wśród
regionalnych łakoci - pośród serów, miodów, trufli, wędlin i
kasztanowych słodkości. Dzieci oczywiście dostały wytyczne i poszły
swoją drogą, a my już po pierwszych krokach spotkaliśmy przyjaciół -
Tinę i Franco i ....
I o tym, co było potem, o miejscu niezwykłym
napiszę jutro, bo byłoby poważnym nietaktem wspomnieć o tym tyle o ile
pomiędzy kasztanowym tortem, a truflową kiełbasą.
Obiad zjedliśmy z
"plastiku", bowiem miasteczko przygotowało bogatą bazę gastronomiczną
na każdą kieszeń. Przeszliśmy jeszcze raz z góry na dół, wciskając nos
pomiędzy stoiska, wzdychając co jakiś czas entuzjastycznie, na samo
wspomnienie odwiedzonego miejsca. Zjedliśmy tort kasztanowy, kupiony u
naszego ulubionego piekarza, bo jak sama Tina rekomendowała tam jest
najlepszy i trudno się było nie zgodzić. O naszym piekarzu, to swoją
drogą powinnam osobny artykuł napisać.
Wróciliśmy do domu, przyjemnie zmęczeni, a przed wieczorem znów wywiało nas wyżej. Tak bez wyższych celów, bo może są już grzyby w lesie bukowym, bo widoki, bo cisza, bo kiedy człowiek na świat spogląda z góry, czuje się lżejszy, spokojniejszy i wolny...
I nie mogę przemilczeć smutnej wiadomości, choć już wszystkie portale o tym piszą, jestem poruszona do głębi. Ciężko czasem życie zrozumieć... Cieszmy się drobiazgami, tym co tu i teraz, przecież jutro jest takie niepewne ...
JUTRO to po włosku DOMANI (wym. domani)
Spodobał Ci się tekst?
Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:- Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
- Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
- Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.
3 komentarze
Ostatnie zdjęcie bajeczne !!
OdpowiedzUsuńBuona giornata !!
Buona giornata anche a te:)
UsuńUwielbiam kasztany, pamiętam jak jadłam je w Mediolanie obok zamku Bony Sforzy :)
OdpowiedzUsuń