Trudny temat

wtorek, sierpnia 05, 2014

Już od kilku dni zbieram się do tego artykułu, ale że temat nie jest przyjemny podchodzę do niego na palcach, po cichu, nieśmiało. Staram się, żeby nawet kiedy jest smutno, na blogu było mimo wszystko wesoło, zatem poruszanie trudnych tematów wcale nie jest łatwe. Jednak ostatnie wydarzenia dały mi dużo do myślenia, a poza tym odkryły przede mną kolejną porcję włoskiej natury. Czuję ogromną potrzebę napisania o tym. 
Śmierć naszego znajomego i pogrzeb, to było coś o czym mówiło w ostatnich dniach całe miasteczko. Dla mnie to kolejna lekcja włoskiego życia, smutna, ale przecież i śmierć jest jego częścią. 
Oczywiście nie sądziłam, że już w pierwszym roku będzie mi dane uczestniczyć w maradyjskim pogrzebie i wolałabym, żeby jeszcze ten pierwszy raz długo nie nadszedł. 
Postaram się opisać samo wydarzenie i okoliczności reporterskim okiem, bez emocjonalnych wynurzeń. 
To co zaskoczyło mnie już wcześniej, kiedy zmarła mama Mario - to pogrzeb odbywający się najdalej dwa dni po śmierci. Domyślam się, że na takie procedury znaczący wpływ ma klimat. Nie wiem jak jest w innych krajach, ale w Polsce zwykle trwa to dłużej. Ciało przez cały dzień wystawione było w szpitalnej kaplicy, gdzie tłumnie przychodziła rodzina i znajomi, aby się pożegnać. Pozostało tam do dnia następnego. Wtedy o określonej godzinie wyruszył ze szpitala kondukt pogrzebowy i trumna została przewieziona do kamiennego kościoła, tak maleńkiego, że większość osób mszę przestała na zewnątrz. I tu rozglądając się po ludziach, uderzył mnie spokój, brak pogrzebowego nadęcia i pompatycznego nastroju, nie było nawet zawodzących śpiewów. To było niesamowite. Przede wszystkim wszyscy przyszli ubrani tak, jak stali. Kiedy zapytałam znajomego czy to u nich normalne, bo przecież w Polsce wszyscy trzymają się ciemnych barw, obowiązują pewne konwenanse jeśli chodzi o strój. Ten odpowiedział mi pytaniem - "a czemu mieliby się przebierać? Tak się codziennie widywali i tak przyszli go pożegnać". Takie proste. Były więc krótkie spodenki i t-shirty, nie było elegancji i czarnych garniturów. Zaskakujące. Po mszy trumna została przeniesiona na mały cmentarz, tuż za kościelnym murem. 
Wydarzenie to uświadomiło mi też kolejny już raz, że ludzkie tematy nie są dla Włochów tabu. Tu mówi się szczerze o miłości, o śmierci, o uczuciach. Nie było dramatycznych scen, choć oczywiście cierpienie bliskich było bezgraniczne, uderzyła mnie natomiast ciepła, intymna i swobodna atmosfera - nietypowa dla takich momentów. Tak jakby wszystko dookoła włącznie ze ślicznym, małym cmentarzem i poletkiem słoneczników dwoiło się i troiło, by cierpieniu tych co zostali umniejszyć.
Najsmutniejsze, to co najbardziej zapadło mi w serce z tamtego dnia to słowa nastoletniego, osieroconego syna, że jeszcze tak wiele chciał się od taty nauczyć...
A ja już zawsze, ilekroć będę zrywać listki mięty z mojego ogródka, przypominać sobie będę   pewne zwykłe - niezwykłe popołudnie w Camurano. 
POGRZEB to po włosku FUNERALE (wym. funerale)

Spodobał Ci się tekst?

Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:

  • Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
  • Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
  • Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.

PODOBNE WPISY

10 komentarze

  1. Mówię ,że podoba mi się takie podejście ale pewnie mnie samej byłoby ciężko się przełamać i nie włożyć jednak czegoś bardziej stosownego. Mnie się u Włochów wszystko podoba ,no może poza bardzo nerwowymi zachowaniami za kierownicą. Kiedyś byłam świadkiem wesela w małym portugalskim miasteczku. Też mnie zadziwił fakt ,że goście weselni byli bardzo nietypowo odziani,np. w tiszirtach i dżinsach. I chyba dobrze się bawili. Najważniejsze widocznie co człowiekowi w duszy gra a te woale, jedwabie czasem nic nie znaczą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może głupio to zabrzmi ale miałam dylemat ubraniowy. Po pierwsze nie chcialam wysunąć się przed szereg albo w drugą stronę popełnić jakiejś gafy. Paw też dumał. Stwierdziliśmy, że poczekamy na Mario i zobaczymy jak on wygląda. Mario się zjawil ubrany tak jak zwykle czyli jak na ryby, czy na piknik. Ale że Mario jest znany z tego, że uniformami i niedzielnym ubraniem gardzi, stwierdzilam, że będę ostrożna. Czerń sobie darowałam na rzecz lnianej khaki sukienki za kolano z rękawkiem. Klasyka. Moje zdumienie na miejscu nie do opisania, żadnej czerni, w stroju przeważały u panów - krotkie spodenki i t-shirty, kobiety tak jak je widzę każdego dnia, sukienki, dzinsy, krótkie spodenki, ramiączka, dekolty, kolory. Piszę to nie dlatego, żeby ktoś pomyślał, że w każdej sytuacji szafa zaprząta mi glówę, tylko chcę pokazać właśnie te różnice. Nie wyobrażam sobie żeby tak się ktoś ubral na pogrzeb w Polsce. Tak jak piszesz - ważne co w duszy.

      Usuń
  2. To co piszesz po raz kolejny uświadamia mi, jak różne czasem bywają kultury różnych narodów, nawet mieszkających względnie niedaleko. Podobnie jak Ty zdziwiłabym się, jeśli chodzi o stroje żałobników, ale to co powiedział Twój znajomy jest proste i piękne. Często mówi się, że zmarli nie chcieliby nas widzieć smutnych, aczkolwiek to nieuniknione. Cieszę się, że krajobraz włoski choć trochę rozjaśnił to smutne wydarzenie.
    Trzymaj się ciepło,
    Sylwia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest właśnie zadziwiające, tak blisko a różnice czasem tak widoczne.

      Usuń
  3. rzeczywiście, zaskakujące...inne....tu, w Polsce, być może, uznano by takie podejście za brak szacunku... pamiętam jaki miałam problem po śmierci babci, bo w mojej garderobie brak czarnego koloru....musiałam pożyczyć bluzkę od mamy...ale czułam ze tak trzeba..


    nadal proszę o zdjecie czerwonego notesu ;)))

    OdpowiedzUsuń
  4. Dokładnie, już wyżej u Maszki napisałam więcej.
    Będzie i notes:)))

    OdpowiedzUsuń
  5. Witaj Kasiu - co kraj, to obyczaj.
    Ja mieszkam w Irl, ale w małym miasteczku (ok. 4 tys. mieszkańców) - czyli taka duża wioska w Polsce. Razem z mężem mieliśmy okazję być na pogrzebie, a właściwie to tylko na mszy, bo z malutkim dzieckiem na cmentarz już nie szliśmy. Tutaj trochę inaczej to wygląda (nie wiem jak to jest w tutejszych dużych miastach). Zmarły jest najpierw zabierany do prosektorium, tam go "przygotowują", po czym przez 1-2 dni trumna jest wystawiona w domu i każdy kto chce (przeważnie wszyscy, którzy znali zmarłego) przychodzą go pożegnać. Wcześniej w kiosku zakupuje się kartkę, którą wkłada się do trumny (to było najbardziej przerażające), a pieniądze, które pochodzą ze sprzedaży tych kartek, przekazywane są jako ofiara - na mszę za tą zmarłą osobę. To pożegnanie nie byłoby dla mnie takie szokujące, gdyby nie fakt, że to bardziej przypomina spotkanie towarzyskie, wręcz imprezę przy trumnie ze zmarłym... A następnie jest msza - osoby ubrane są podobnie jak w Polsce, czyli najbliższa rodzina w czerni, pozostali ubrani odświętnie, czyli tak jak na każdą mszę w kościele, a następnie jest odprowadzenie trumny czy urny na cmentarz i pochówek. Z tym, że mało na której mszy tu się śpiewa (msza trwa ok. 30-35 min.), a na mszy po której jest pogrzeb, zawsze jest osoba, która gra i wokalista. A głosy mają czyste i mocne (tego im zazdroszczę). Pozdrawiam.
    Kasia.

    OdpowiedzUsuń
  6. To smutne, co się stało, jednak śmierć to rzecz ludzka i nie mamy na nią wpływu. Mieszkając we Włoszech również zauważyłam takie nastawienie, o jakim mówisz.
    Pozdrawiam :)
    zrealizowacmarzenia.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo byłam ciekawa i czekałam na Twój artykuł o tym zdarzeniu. Nie mam zdania na ten temat co lepsze czy polskie pożegnanie czy włoskie. Każde inne i charakterystyczne dla społeczności, kultury, religii. Niech tak będzie. Cieszę się, że poznaję takie relacje i z Włoch i z Irlandii dzięki Twojemu blogowi.
    Pozdrawiam Asia op.

    OdpowiedzUsuń
  8. Na pewno zetknęłaś się w Polsce z wiejskimi ceremoniami. Ja czasem miewałam odczucie, że jest to misterium, które i z teatrem ma sporo wspólnego. Czuwanie ze śpiewem, modlitwy pod kierunkiem "przewodnika chóru", a poza obowiązkowymi kostiumami dość często zdarzają się i gesty pod publikę. Nie krytykuję tego, nie oceniam. Taka tu obyczajowość, poza tym myślę, że odgórnie ustalone reguły pomagają trzymać się i wytrwać. Gra według scenariusza jest łatwiejsza. Bo potem niestety przychodzi czas, gdy zostaje się samemu w pustym domu i nie ma reżysera, który by utemperował wybuch uczuć.

    OdpowiedzUsuń