I jak ja mam się powstrzymać od "ochów" i "achów"??? No jak? Jeśli pół niedzieli było nam dane smakować takie cuda, że świat nie widział! I towarzystwo doborowe i widoki bajeczne i te dania... wierzcie mi ... och i ach!
Jadaliśmy i w najlepszych restauracjach i w biednych trattoriach i we włoskich domach, ale to co zaserwował Bruno, przeszło moje najśmielsze oczekiwania! I choć pochodzenia połowy składników nie pojęłam... bo, że z lasu, że kwiatek jakiś, czy kora to rozumiem, ale żeby konkretnie je zidentyfikować, to już nie bardzo. Koniec końców uczta była najprzedniejsza i wstyd mi, że słowami, z sensem opisać jej nie potrafię!
A co jedliśmy?
Polentę pikantną i polentę CZERWONĄ i polentę smażoną z rozmarynem i jałowcem, i crostini z salsą "smoka", i suflet al sapore della Manduria - cokolwiek to znaczy, przy którym wszyscy w głowę zachodzili - co też kucharz tam wrzucił. Po czym kucharz wywołany do tablicy hyc - czmychnął do lasu - i zaraz wrócił z kępką trawy i z kwiatkiem! A prezentując ów kwiatek i nazywając go kukułczym, o daniu owym co nieco nam opowiedział!
- Oj dobre, dobre! Przepyszne!
I tak przez niemal całą drogę powrotną o daniach rozprawialiśmy!
A z indyka "arrosto"? To dopiero poezja! Wariactwo, żeby tak się dać przez jedzenie omotać! W niewoli smaków przez moment się znalazłam, ale jakże upajająca ta niewola!
A następnym razem to dopiero szykują się cuda wianki! A ja już się doczekać nie mogę! I znów będę się uczyć... uczyć... uczyć...! I życie smakować całą sobą!
Czerwona była polenta, czerwone było wino, czerwony jest dach willi na cavallarze i czerwoną łuną rozlewało się zachodzące za wzgórzami słońce, kiedy już goście rozjechali się do domów. CZERWONY - to po włosku ROSSO.