Nadchodzi 2014:)

wtorek, grudnia 31, 2013



Za kilkanaście godzin rok 2013 przejdzie do lamusa. Jak już pisałam - nie mogę się doczekać, bo za nami trudne dwanaście miesięcy. Paweł mówi, że 14 to jego szczęśliwa liczba, w tym przypadku również mam zamiar być przesądna i wierzę, że nadejdzie to, co dobre:) I Wam też z całego serca życzę aby nadchodzący rok był radosny, by przyniósł realizację planów i marzeń, byście mieli w sobie odwagę i podejmowali nawet niełatwe wyzwania. Rozsmakujcie się w życiu! 
SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU !!! 
FELICE ANNO NUOVO!!!

Przedsylwestrowo

poniedziałek, grudnia 30, 2013

Kiedy miną święta, sylwester wszyscy zaczynają wyczekiwać wiosny. No może nie wszyscy, ale ja na pewno i cieszę się przeogromnie, że tu będę musiała czekać na nią znacznie krócej. Przy dobrych wiatrach już za dwa miesiące mogę zobaczyć pierwsze kwiaty pączkujących drzew i krzewów. Oby tylko nie powtórzyły się śnieżne armagedony jak w ostatnich latach, ze śniegiem po szyję w marcu!!
Znów będzie ciepło, dni długie i wszystko czym mogłam się cieszyć tylko w wakacje, będę miała za progiem! Powrócą szaleństwa na basenie, pikniki w górach, wieczory przy stole pod gołym niebem, czwartkowe mercatini w Marradi, festy najróżniejsze, wyprawy nad morze i sama nie wiem co jeszcze! 
Ale to za chwilę, tymczasem idę planować menu na jutrzejsze pożegnanie starego roku, na które zapowiedzieli się znajomi. Nie lubimy wielkich wyjść, dlatego będziemy bawić się w wąskim gronie, na "własnym podwórku", z karaoke, tańcami, przy stole suto zastawionym toskańskimi przysmakami!   
Na dziś mamy też ambitne plany - wizytacja okolicznych szopek. Być w Italii i tego nie zrobić? To byłoby niewybaczalne. Dzieci niepocieszone, że w tym roku tradycji nie stało się zadość i nie zdążyły zobaczyć ruchomej szopki na Miodowej, już zacierają ręce, bo takowa jest w Brisighelli i ta będzie pierwszym punktem naszej wyprawy. Jutro na pewno będę miała Wam do pokazania dużo ciekawych zdjęć. A tymczasem zostawiam Was w przedsylwestrowy dzień z porcją wakacyjnych wspomnień, wybrane na chybił trafił, impresje z minionych, jakże ważnych miesięcy:

Marradi wita nas zielenią i słodyczą lip.
Morze żółtych ginestre na otaczających Casaluccio wzgórzach.
Piknikowe menu
Gąski odkrywają świat - czyli pierwszy spacer:)
Sielsko, wiejsko, w toskańskim złocie ...
Sierpniowe słońce nad rzeką
W kasztanowym gaju ...
Lorenzo zaprasza do stołu
Zostajemy?

Sylwester w Italii to po prostu L'Ultimo dell'Anno:)

Ps. Uprzedzam pytania zatroskanych - trzęsienie, o którym donoszą media, nas nie dotknęło, odczuwalne było tylko na południu Włoch.


Ach co to był za rok ...

niedziela, grudnia 29, 2013


 Powoli żegnamy stary rok. W tych dniach wszystkim zbiera się na podsumowania, refleksje i rozliczenia z własnymi postanowieniami. Nie będę zatem oryginalna...
To był dziwny rok. Gdybym była przesądna powiedziałabym, że to wszystko przez przeklętą 13. Rok, w którym wreszcie spełniło się moje największe marzenie, paradoksalnie był chyba jednym z najgorszych w całym moim życiu. I choć jestem osobą, która stara się myśleć pozytywnie, która nigdy się nie poddaje, to muszę ze smutkiem przyznać, że 2013 bogaty był w chwile zwątpienia i załamania. Dochodziłam do muru, waliłam głową w ścianę, zaciskałam zęby ze złości i wylewałam morze łez. Cały czas jednak brnęłam do przodu jak taran, wierząc, że w końcu musi być lepiej. Do dużego słoika przez dwanaście miesięcy wrzucaliśmy karteczki z miłymi chwilami, bo przecież nawet kiedy jest źle, zawsze są jakieś powody do radości. Pojutrze zrobimy uroczyste otwarcie, zobaczymy co nas cieszyło w tym całym bałaganie. Mam nadzieję, że Nowy Rok, przyniesie nam dużo dobrego, spokój, stabilizację, spełnienie kolejnych marzeń. Przede wszystkim, żebyśmy zdrowi byli, bo to tak naprawdę najważniejsze, cała reszta jakoś się poukłada. A ja wchodzę w 2014 rok z nadzieją i nowymi postanowieniami: że znajdę w sobie odwagę i konsekwencję, by zrealizować to, co sobie zamierzyłam, że będę w siebie wierzyć i że nigdy się nie poddam. Chciałabym za rok pogratulować sobie samej, spojrzeć do lustra, uśmiechnąć się do swojego odbicia i powiedzieć - Widzisz? Udało się!

FORZA to znaczy SIŁA

Kuchnia polska

sobota, grudnia 28, 2013


- Bi-gos.
- Bi-gos.
- Smakuje mi. - zajada się Mario "mamowym" bigosem - Teraz zrobiłaś?
- Jakie teraz! - Oburzam się - Wiesz ile czasu potrzeba by przygotować dobry bigos!?
- Co tu jest poza kapustą?
Wyliczam litanię składników, ale Mario już w połowie się gubi.
- Aaaa czyli dużo tego - przerywa.
- Dużo, dużo! - przytakuję. - Teraz możesz pochwalić się, że jadłeś jedno ze sztandarowych polskich dań. Przywieźliśmy więcej specjałów ze świątecznego stołu.
Paweł stawia na stole smażonego karpia.   
- Bleeech - wzdryga się Mario - jak można jeść karpia?
- Spróbuj - zachęca Paweł.
Nasz przyjaciel kręci nosem, ale jednak zapach nęci. Dziubie nieśmiało, a my wyczekująco czekamy na reakcję, widelec znów wędruje do ryby. Wymieniamy z Pawłem porozumiewawcze spojrzenie - acha! Chyba nie taki karpik zły!
- Dobry, nie pomyślałbym, że to karp. - potwierdza Mario. - Ten, którego kiedyś jadłem był ogromny i niezjadliwy.
- A kto je ogromnego karpia??? - Tu serwuję mu pogadankę na temat "jaki karp i jak przyrządzić".
Oprócz ciepłych dań wystawiam na stół również mięsa pieczone przywiezione od Mamy i słoik smalcu od Mamy Pawła. Ucztę mamy królewską, a Mario oblizuje się po uszy. Jedynie na ogórki kiszone już się nie porywa. Jest ciekawy co i jak jest przygotowywane, więc ja trajkoczę przez całą kolację o kulinarnych zabiegach. Po tym wszystkim czas na słodkości, nie wystawiam wszystkiego co przyjechało z Polski, to już byłoby za dużo szczęścia na raz. Przyjemności trzeba sobie dozować.
- Chcesz coś słodkiego? Beziki mam od Mamy!
Jak tu nie chcieć takich delicji! Biegnie Mario do spiżarki i wraca z torebką białych słodkości. 
- Mmmm...:)



I tak oto Mario mógł podegustować polskich przysmaków ze świątecznego stołu. A ja patrząc na to co przyjechało z nami z Polski, nie mogę się nie uśmiechnąć i autoironicznie muszę przyznać - słoiki z nas pełną gębą!!!

SŁOIK to po włosku BARATTOLO:)

Casa dolce casa...

piątek, grudnia 27, 2013


 

Casa dolce casa...
Znów poranek przy kominku, znów szum rzeki za oknem. Powraca codzienność.
Aż nie chce mi się wierzyć, że poprzedni poranek, tak jak ostatnie spędziłam w ciepłej kuchni Mamy, popijając kawę i trajkocząc o tym i o tamtym. Znów jak mała dziewczynka obserwowałam jej krzątaninę, dookoła rozchodziły się zapachy bigosów i makowców. Magia Świąt i magia matczynej troski sprawiły, że w drogę powrotną ruszałam ze łzami w oczach. Musiałyśmy nacieszyć się swoją obecnością na kolejne miesiące, to jedyny mankament emigracji. Teraz nie będę mogła się doczekać, kiedy Mama zagości w Italii i zobaczy na własne oczy moje zacisze.

Miniony tydzień kipiał od emocji. Zobaczyć Polskę po siedmiu miesiącach, wejść do niemal pustego już mieszkania, przywitać się z sąsiadami, zamienić dwa słowa z panią w ulubionej piekarni i oczywiście uściskać najbliższych - wszystko to sprawiło, że na brak wzruszeń nie mogłam narzekać.

Ten wyjazd uświadomił mi też, że mój dom jest naprawdę tu. Miło wracać, kiedy ktoś czeka, kiedy w kominku trzaska ogień, kiedy migocze choinka. 

Od jutra powracają regularne wpisy, o tym co było, co jest i co mam nadzieję będzie.  Witajcie poświątecznie!

Buon Natale!

wtorek, grudnia 24, 2013

Kochani na kilka dnia zamilknę. Chcę te dni zadedykować najbliższym i komputer będę omijać szerokim łukiem. Mam zamiar pomieszać trochę z Mamą w garnkach, posiedzieć razem blisko, porozmawiać... Myślę, że i Wy będziecie mieć ciekawsze plany na Święta niż czytanie mojego bloga. Życzę Wam zatem ciepłych, rodzinnych i klimatycznych Świąt, niech będą takie jak lubicie. Niech będzie spokojnie i smacznie, niech to będzie piękny i niezapomniany czas... 

Do "zobaczenia" zaraz po Świętach! BUON NATALE!!!!!


Marmolada o smaku vin brulè

poniedziałek, grudnia 23, 2013

 
 We wrześniowym numerze La cucina italiana znalazłam kilka przepisów na ciekawe konfitury. Hitem naszym domowym stała się konfitura brzoskwiniowo waniliowa. Teraz postanowiliśmy wypróbować inny przepis, tym bardziej, że cantina, po ostatnich zakupach w naszym "warzywniaku" zastawiona była śliwkami i należało je jak najszybciej spożytkować. Przepis trochę zmodyfikowałam żeby był bardziej w naszym guście:)
Potrzebne będą: 
około 5kg śliwek jak na zdjęciu
1,5 kg cukru trzcinowego
pół litra wina czerwonego
kawałek imbiru
ok. 10 goździków
2 laski cynamonu

Śliwki myjemy, drylujemy i kroimy na kawałki. Wkładamy do gara, w którym będziemy je gotować, zasypujemy cukrem, dodajemy goździki, cynamon i imbir pokrojony na grubsze kawałki. Tak zostawiamy żeby odpoczęły, na mniej więcej godzinę. Warto w międzyczasie kilka razy przemieszać, żeby się zapachy dobrze połączyły. Po tym czasie stawiamy na ogniu i doprowadzamy do wrzenia. Po około 20 min dolewamy wino. Tak musi się gotować na wolnym ogniu około godziny. 


W przepisie nie było o tym mowy, ale ja po tym czasie zmiksowałam, żeby konfitura była jednolita. Wcześniej należy wyjąć imbir i cynamon. Kiedy konsystencja zrobi się syropowo - żelowa, przekładamy marmoladę do wygotowanych słoików, zakręcamy i stawiamy pokrywką do dołu. Zostawiamy tak słoiki na 24 godziny. I gotowe! Smak ... obłędny! Gwarantuję!!! Jeden słoik zjedliśmy z racuchami nim konfitura zdążyła wystygnąć:))) 
Polecam również jako dodatek do deski serów! Też wypróbowane!

CONFITURA to po włosku CONFETTURA 

Jak w banku!

niedziela, grudnia 22, 2013


Jestem Wam winna zaległą opowieść z serii "Z życia emigrantki". Tym razem - "Jak otwierałam konto w banku". A to było tak...
Prześledziłam wcześniej w internecie oferty różnych banków i okazało się, że obcokrajowiec jeszcze bez "residenzy" nie ma znów takiego wielkiego wyboru. W naszym miasteczku mają swoje przedstawicielstwa cztery banki, może pięć. Postawiłam na klasykę. Szukając informacji o kontach, natknęłam się też na artykuł na onecie, w którym pisano o tym, że Włosi wśród europejskich krajów są na pierwszym miejscu jeśli chodzi o odsetek osób, które nie posiadają konta bankowego. Masowo odwracają się od banków i znów wolą trzymać pieniądze w przysłowiowym materacu. Sytuacja o tyle paradoksalna, że to właśnie w Italii powstał pierwszy bank w Europie - Monte dei Paschi di Siena. O ile wcześniej bardzo się temu dziwiłam, o tyle kiedy już wychodziłam z banku z podpisaną umową, byłam skłonna zgodzić się z nieufną częścią włoskiego narodu. 
Przede wszystkim podpisywanie umowy to cyrk na kółkach. Weszłam do siedziby banku przekonana, że pół godziny wystarczy na dopełnienie formalności. Miły konsultant, lekko znudzony, ożywił się na nasze wejście. Wytłumaczyłam pokrótce sytuację, ten wziął ode mnie dokumenty i poszedł kserować. Kiedy wrócił prześledził moje dane i mówi - "oo Varsavia! Byłem tam miesiąc temu!" I tu zaczyna się opowieść, że Warszawa to dziwne miasto, i że przewodnika mieli fajnego, bo żeby pokazać prawdziwą Warszawę zabrał ich na Starą Pragę. A tam zupełnie inaczej, te podwórka i madonny ..." Na co ja mówię, że wiem, wiem, bo ja sama z Pragi, choć nie z tej starej. I tak sobie rozmawiamy i rozmawiamy, a czas płynie ...
W końcu kiedy temat Warszawy zostaje wyczerpany, konsultant mówi, że on teraz to już nic ode mnie nie chce i żebym wróciła po południu, a wszystko będzie gotowe.



Wracam o 15.00 tak jak byliśmy umówieni, a chłopak kładzie przede mną stos papierów. Nie przypomina to zwykłej umowy. Kartek cienkich jak bibuła jest tyle, jakby to były co najmniej akta afery "Watergate". Na każdej kartce podpis .... Czas leci. Konsultant tłumaczy mi, że tak naprawdę to on ten stos papierów powinien mi dać do przeczytania, potem wydrukować właściwy egzemplarz i dopiero ten powinnam podpisać. Ale że szkoda papieru i lasy trzeba ratować, to zrobimy tryb przyspieszony! Zgadzam się, bo jakże by nie, zgadzam się na wszystko byle teraz nie czytać 100 stron zapisanych drobnym maczkiem! W międzyczasie zadaję podstawowe pytania, co? jak? i ile? można. I tu kolejny raz mam potwierdzenie, że w Italii każdy krok zwykłego człowieka jest odnotowany. Wielki Brat patrzy! Jeśli nagle na konto zaczynają wpływać pieniądze z wpłat gotówkowych Urząd Skarbowy momentalnie się tym zainteresuje. Jeśli chcemy wypłacić większą gotówkę musimy uprzedzić dzień wcześniej - tu pułap jest niższy niż w Polsce i znów jak wcześniej finansówka może się nami zainteresować. Wszystkie przepływy pieniędzy chcą kontrolować banki. Banki to znaczy rząd. Smutne, ale taka jest włoska rzeczywistość.



Tak czy inaczej w całym swoim życiu nie złożyłam tylu podpisów co przy głupim otwarciu konta tu w Italii. Mało tego - w końcu drukarka odmówiła posłuszeństwa i zostałam odesłana ze składaniem podpisów na następny dzień.Wróciłam po dwóch dniach, bo przecież jestem we Włoszech, więc muszę wpaść w ich rytm i pośpiech nie jest wskazany. Złożyłam jeszcze około setki podpisów na kolejnym stosie karteluszek i wreszcie mam! Ale muszę przyznać, że wszytko dostałam "od ręki", nawet kartę:) Na dziś to wszystko. Skrócony raport z włoskiego banku złożyła dla Was KasiaN:)

BANK to po włosku BANCA

Ferie!!!

sobota, grudnia 21, 2013


Ferie świąteczne czas zacząć!!
W piątek dzieci skończyły lekcje już w południe. Wróciły do domu uśmiechnięte, szczęśliwe z podarkami, z życzeniami od nauczycieli wpisanymi w dzienniczku i z petardą zadań domowych:) Do szkoły wrócą dopiero 7 stycznia. Wspólne popołudnie wykorzystaliśmy na relaks przed tv, mamy nasz stały repertuar świąteczny: Ekspres polarny, To właśnie miłość, Artur ratuje gwiazdkę i oczywiście Griswoldowie!
Mam nadzieję, że najbliższe dni przyniosą trochę spokoju, choć grafik będzie mocno napięty.  
Mario zapytał mnie: 
- Jak to jest planować podróż w przeciwną stronę?
- Dziwnie - odpowiedziałam. 


Tęsknię za najbliższymi, ale niestety nie za Polską jako Polską. Tu mi dobrze. Jestem pewna, że jestem tu gdzie być powinnam. Zawsze myślałam, że Italia Boże Narodzenie traktuje po łebkach i pewnie tak jest w istocie, mało co może się równać z polską tradycją. Jednak wszechobecny duch Świąt, wrażenia po żywej szopce sprawiły, że być może po raz pierwszy poczułam Święta naprawdę... bez supermarketów, bez gonitwy, bez całej tej sztucznej otoczki marketingowej. Może też to magia małego miasteczka ... Milano czy Roma oszalały pewnie tak samo jak Warszawa. 
Nie wiem czy w Polsce dzieci też już zaczęły ferie, tak czy inaczej życzę Wam spokojnego i miłego weekendu przedświątecznego.   


DUCH to po włosku SPIRITO

"Przybieżeli do Betlejem pasterze ..."

piątek, grudnia 20, 2013



Pierwsza żywa szopka w Marradi z udziałem moich chłopców już za nami. Od rana patrzyłam na niebo z przestrachem, bo właśnie jak na złość zapowiadali na ten dzień załamanie pogody. Dla nas było to o tyle ważne, że dzieci przy sprzyjającej aurze spotykały się pod szkołą i z lampionami, poprzebierani ruszali do kościoła, gdzie mieli odegrać swoje role. W razie deszczu spacer oczywiście był wykluczony i spotykaliśmy się od razu na miejscu. Oto dlaczego tak mi zależało, żeby pogoda nas nie zawiodła. Ja i mój aparat fotograficzny nie mogliśmy się doczekać na to wydarzenie!
Udało się wszystko fantastycznie i wciąż jestem pod ogromnym wrażeniem całego przedsięwzięcia, organizacji, przygotowania dzieciaków. Dzieci klasami pod opieką nauczycieli przeszły ulicami miasteczka. Bajkowo wyglądała taka parada aniołków, pastuszków i królów, każde z nich trzymało w rączkach światełko. W kościele dali iście profesjonalny popis. Nie myślałam, że blisko 180 dzieciaków można nauczyć tak śpiewać, co za synchronizacja, przejęcie, radość! Byłam dumna, wzruszona i szczęśliwa. I kiedy tak patrzyłam na ten żywy spektakl, pomyślałam sobie, że nic dziwnego, że Włosi są tak pełni pasji, oni z tym rosną, oni to mają we krwi i już od dziecka jest to podsycane i pielęgnowane.

Zadziwił mnie Mikołaj, który dostał nawet swoją rolę. Myślałam, że stres go pokona, bo w takich sytuacjach nigdy nie czuł się dobrze. A tu? W nie swoim języku, przed kilkusetną publiką, do mikrofonu powiedział swój tekst głośno, wyraźnie i bez stresu!

Se la gente usasse il cuore
per decidere con semplicità
cosa è giusto e cosa no
ci sarebbe tra noi
molta più felicità... 

Tomek nie byłby Tomkiem gdyby nie wykazał się oryginalnym pomysłem na strój. Zrobił furorę zwłaszcza wśród żeńskiej części klasy:) Chciałabym napisać jeszcze wiele, bo głowa pęka mi od wrażeń i emocji, ale już daruję Wam moje egzaltowane ochy i achy, niech mówią za mnie zdjęcia, choć jeszcze lepszym świadkiem byłby film, ale to już na spokojnie po Świętach...


ŻYWA SZOPKA to po włosku PRESEPE VIVENTE 





Nowe doświadczenia

czwartek, grudnia 19, 2013



Każdego dnia uczę się żyć w Italii. Czasem są to banały typu gdzie i co tanio kupić, czasem poważniejsza biurokracja - jak otworzyć konto w banku, a czasem życie funduje mi lekcje ekstremalne. Tak było wczoraj...
Zostało nam do kupienia kilka świątecznych drobiazgów, dlatego postanowiliśmy z samego rana, jak tylko dzieci zostaną odstawione do szkoły, pojechać do Faenzy po ostatnie zakupy. Pogoda była piękna, wzdłuż drogi łyse winnice, pokryte porannym szronem, tu i ówdzie kamienny dom. Jechaliśmy znajomą drogą, a ja przeklinałam, że nie wzięłam aparatu. W jednej z miejscowości zatrzymaliśmy się na czerwonym świetle. Klasyka! Sygnalizacja w Fognano to fenomen, zawsze się tu zatrzymujemy, a światła są tu dlatego, ponieważ droga jest wąska i ruch musi być wahadłowy. W końcu zmiana - zielone! Ruszają samochody przed nami, ruszamy i my. Ulica zakręca raptownie, a tu zza rogu nagle na przeciwko nas wyłania się traktor wielki jak monster truck. Paweł wykazuje się refleksem, hamuje i zjeżdża maksymalnie na bok. Niestety kierowca za nami takiego refleksu nie posiada. Terenowy nissan z hukiem wjeżdża nam w tył samochodu. Cudownie! Trzymając się za głowę, która zaliczyła ostre starcie ze źle ustawionym zagłówkiem wyskakuję z samochodu zobaczyć straty. Pięknie! W sam raz na podróż:( Dajemy znać kierowcy nissana, żeby zjechał za nami z drogi. Zatrzymujemy się w wolnym miejscu. Pan przeprasza i klnie pod nosem. I co teraz??? W tej materii nie mam kompletnie doświadczenia, a sprawca wypadku zdaje się być jeszcze mniej zorientowany ode mnie. Dzwonię do "polizia municipale". Policjant, który odbiera telefon informuje mnie, że on teraz jedzie na plac główny, gdzie jest targ i w tej chwili podjechać do nas nie może. Wielkie dzięki!!! Kolejna próba - numer alarmowy carabinierów - tu odsyłają mnie i tak do "polizia municipale", zapewniając, że ci dojadą jak tylko będą wolni! Czekamy, czas mija, nikogo nie ma. W międzyczasie robię zdjęcia. Dzwonimy też do agencji ubezpieczeniowych i próbujemy nieudolnie wypisać kwity, które podsuwa nam kierowca terenówki. Znów dzwonię do carabinierów i pytam co się u licha dzieje, ci natomiast podają mi numer bezpośredni do carabinierów w miasteczku. Koniec końców, policjant informuje mnie, że przed 11.00 (jest ciut po 10.00) na pewno nikogo nie będzie, bo ludzi nie ma!! A w ogóle jeśli nikt nie jest ranny, to on nie widzi takiej potrzeby. Tłumaczę więc, że jestem Polką po raz pierwszy w takiej sytuacji i nie chciałabym czegoś nie dopatrzyć. No cóż, na policję nie ma co liczyć, na pewno nie w tym przypadku! Kierowca nissana proponuje podjechanie do następnego miasteczka (Brisighella) i poszukanie jakiejś agencji ubezpieczeniowej, w nadziei, że tam ktoś nam pomoże. Patrzymy na niego trochę jak na kosmitę, ale sami nie mamy lepszego pomysłu, od zdarzenia minęła dobra godzina i zaczyna nam się spieszyć. Dzięki Bogu samochód ucierpiał tylko powierzchownie i jest na chodzie, działają nawet światła. W Brisighelli niemal na wejściu widzę upragniony szyld "assicurazioni", ale ... na drzwiach kartka - szanownych klientów przepraszamy 18.12 biuro zamknięte!!! Aaaa budzi się we mnie demon. Pytam w barze czy w miasteczku jest jakaś inna agencja. Jest a i owszem, dalej w górę na placu głównym - Generali. Troje zagubionych błąka się po mieście i szuka wiatru w polu. Kiedy już niemal się poddaję, moim oczom ukazuje się reklama nad witryną - assicurazioni Generali! Bingo! W środku za biurkiem miły pan, lekko znudzony zapewne samotnym porankiem. Wyjaśniamy mu w kilku słowach w czym rzecz, a ten z przesympatycznym uśmiechem zaprasza nas, żebyśmy usiedli, podali dokumenty i zaczyna za nas wypełniać formularze. Zatrzymuje się przy naszym adresie zamieszkania z pytającym wzrokiem - "Marradi???" "Tak" - potwierdzam, a pan na to - "ja mieszkałem w Marradi". Na co prostuję, że nie dokładnie Marradi a Biforco, na co mężczyzna jeszcze bardziej się rozpromienia i mówi, że on właśnie z Biforco pochodzi i tu ... można sobie wyobrazić a co a jak a kto a czemu my tu .... i już niemal przyjacielska pogawędka się nawiązuje. Żeby już zakończyć moją historię - mężczyzna wypisuje nam wszystkie kwity, pokazuje palcem gdzie mamy podpisać, co i do kogo wysłać, poucza o procedurach.

Najważniejsza informacja - agencja rozpatrywania kwestii wypadków międzynarodowych jest w Italii tylko jedna, jeśli ktoś chce naprawiać samochód bezgotówkowo, musi uzbroić się w cierpliwość, bo wszystko może potrwać nawet do czterech miesięcy. Jeszcze raz więc odetchnęłam z ulgą, że samochód na chodzie i możemy poczekać. 
Na koniec uścisnęliśmy sobie dłonie, życzyliśmy Buon Natale, a nasz wybawca powiedział - "jeśli usłyszycie kiedyś w Marradi Nonna Rita to pamiętajcie - to moja mama!!"
Wychodzimy na plac, żegnamy się też ze sprawcą wypadku, który przeprasza nas po raz setny, jemu też życzymy wesołych świąt i rozstajemy się. 
- To nie był wcale głupi pomysł, żeby szukać agencji ubezpieczeniowej - mówię do Pawła. - Gdyby nie ten człowiek, jeszcze stalibyśmy na parkingu w Fognano rozszyfrowując formularze. 
O i tak nauczyliśmy się jak postępować w Italii w sytuacji wypadkowej, a ja nauczyłam się jak ważne jest ustawienie zagłówka, uderzenie w głowę czułam do wieczora. Najważniejsze oczywiście, że nikomu nic się nie stało!        
Słówko chyba jasne - WYPADEK to po włosku INCIDENTE.

Tak wygląda droga przez Fognano.

Caffè sospeso

środa, grudnia 18, 2013



Dziś włoska ciekawostka, całkiem nieświąteczna:)
Caffè sospeso albo jak zdarzyło mi się słyszeć caffè pagato. To zwyczaj, który narodził się w barach Neapolu w XIX wieku, a potem rozszerzył się na całe Włochy. Zdawało się, że tradycja była już na wymarciu, ale jak donosi La Stampa - ostatnio, niby za sprawą kryzysu, przeżywa swój renesans. Po raz pierwszy opowiedziała mi o caffè sospeso znajoma Włoszka, która wcześniej kilkanaście lat mieszkała na południu. Być może niektórzy z Was o tym miłym zwyczaju słyszeli. A tym, którzy nie wiedzą o czym mowa, wyjaśnię w kilku słowach. Dawno temu, kiedy ktoś przychodził do baru, a miał dobry dzień, być może spotkało go coś miłego - płacił za swoją kawę i za jeszcze jedną ekstra. Ta jeszcze jedna była przeznaczona dla kogoś biednego, kto na kawę nie mógł sobie pozwolić. Taki biedak wchodził więc do baru i pytał czy jest caffè pagato. Wydawałoby się - taki drobiazg, ale mnie osobiście rozczula. To pokazuje też jak ważnym napojem w życiu Włochów jest kawa oraz to, że serdeczność jest dla nich czymś naturalnym.

PAGARE czyli PŁACIĆ

Tradycja

wtorek, grudnia 17, 2013


Każdy kultywuje jakieś tradycje. Tradycje większe - nazwijmy je narodowe, mniejsze - wyniesione z domu i te, którym my daliśmy początek. Jedną z naszych ulubionych tradycji jest pieczenie pierniczków, zwyczaj przyjął się w naszym domu wraz z przyjściem na świat chłopców. Zawsze w grudniu rozkładałam na blacie piernikowy warsztat i zaczynałam produkcję. Na początku uwijałam się sama, potem pomagała mi nieudolnie jedna para rączek, robiąc przy tym przede wszystkim dużo bałaganu, potem dołączyły kolejne dwie łapki, aż w końcu dochowałam się wspaniałych pomocników. 



Dom przed Bożym Narodzeniem ma zapach cynamonu i kardamonu. Nasze pierniczki nie są może zachwycające dla oka, bo lukrowanych zdobień, od których trzeszczy w zębach nie lubimy, niemniej są przepyszne i o zgrozo, znikają w zatrważającym tempie. 
Kiedy byliśmy w Polsce pudełka z naszymi wypiekami wędrowały w paczkach wraz z życzeniami do włoskich przyjaciół. Wczoraj po dwóch godzinach wałkowania i wycinania mieliśmy furę korzennych słodkości, które tym razem pojadą w przeciwną stronę - do Polski... 


I tak sobie myślę, że tradycja czy to pierniczkowa, czy śpiewanie kolęd, czy cokolwiek innego czym nasiąknęliśmy w dzieciństwie i później, będzie już zawsze w nas, dokądkolwiek nie pojedziemy. Dbajmy o to, by tego nie stracić i przekazujmy dalej. 

TRADIZIONE  to TRADYCJA



Mercatino di Natale

poniedziałek, grudnia 16, 2013



Kiedy mały Mikołaj stawiał swoje pierwsze kroczki między barowymi stolikami przed urzędem gminy, nie myślałam, że już za kilka lat będzie stał tam w gronie swoich włoskich kolegów i śpiewał kolędy na bożonarodzeniowym mercatino. Jakież niespodzianki funduje nam to szalone życie... Jak zawsze ustawiłam się w pierwszym rzędzie i przełykałam łzy wzruszenia, kiedy chłopcy śpiewali świąteczne pieśni.


Mój pierwszy targ bożonarodzeniowy. Pierwszy kiedy jestem TU. Straganów, straganików ile dusza zapragnie! Jedzenie i rękodzieło, Święty Mikołaj, osiołek z powozem wożący dzieci po miasteczku, grzane wino, pieczone kasztany, ognisko, przy którym można upiec kiełbaskę i wreszcie występ dzieci. Dziś to było takie moje własne "pod słońcem Toskanii". Jak dobrze, że jestem tu, jak dobrze, że są dzieci!

BANCARELLA to znaczy STRAGAN