sobota, lutego 09, 2013
Pisałam już o wiośnie, pisałam o zimie, o lecie piszę najczęściej, ale tak naprawdę to toskańska jesień zrobiła na mnie największe wrażenie. Nigdy nie zapomnę naszej pierwszej październikowej podróży. Zapadła mi w serce z dwóch powodów, po raz pierwszy miałam zobaczyć Toskanię poza sezonem i po raz pierwszy pojechałam tam nie jako typowa turystka.
Pamiętam jak bardzo byłam onieśmielona kiedy wnieśliśmy walizki do domu Mario. Widzę wszystkie szczegóły, jakby to było wczoraj: butelkę wina na stole, ogień w kominku, piekące się kasztany...
O wielu momentach z tej podróży już tu przy innych okazjach wspominałam, ale o kilku jeszcze nie.
Niezapomniane popołudnie spędziliśmy nad
morzem, Mario zabrał nas na dziką plażę w okolicach Ravenny. Niebo było bezchmurne, temperatura dochodziła do 23 stopni. Ściągnęliśmy buty, a fale głaskały nasze stopy. Dzieci były wniebowzięte,
niemniej od nas, rzecz jasna! Zjedliśmy kupioną wcześniej pizzę i znów czasu
nie mierzyliśmy, leniwi jak powolne chlupanie fal, zawieszeni, wyciszeni...
Następnego dnia zrobiliśmy sobie wycieczkę objazdową po toskańskich wzgórzach, cóż to były za widoki! Jak możemy mówić o naszej złotej jesieni, zbyt mało wiemy o kolorach. Zatrzymaliśmy się na jednym ze szczytów, a ja próbowałam uwiecznić to, co miałam przed oczami, absolutną doskonałość i piękno, starałam się zapisać to wszystko w sercu, na wieki, by karmić się tym przez następne miesiące i wtedy gdy dopadnie mnie starość.
Objazdówkę uwieńczyliśmy wspaniałą kolacją w Palazzuolo u Francesco a w drodze do domu wstąpiliśmy do Giancarlo - znajomego zbieracza trufli. Był już wieczór a my zostaliśmy zaproszeni do ciemnego pomieszczenia, w którym pachniało ziemią i wilgocią. Po zakupieniu nieskromnej porcji jednego z najcenniejszych przysmaków, na stół wjechała butelka sangiovese. I tak przeleciała kolejna godzina, a może dwie? Kto by patrzył na zegarek! Mając takie łakocie, kolację przygotowaliśmy sami – spaghetti z truflami, istne szaleństwo!!
Wszystko
niestety się kończy, w końcu nadszedł sobotni poranek, nasz bagażnik był
wypchany po brzegi, wypiliśmy pożegnalne cappuccino, zjedliśmy ostatnie włoskie
śniadanie. Potem był już tylko czas się uściskać i rozjechać w przeciwnych
kierunkach. Przełykałam łzy i powtarzałam sobie w myślach, że już niedługo,
że za chwilę, znów tu będę, a pewnego dnia przyjadę i zostanę tu na
zawsze.
To był cudowny tydzień,
przyznam, że jechałam trochę niepewna, przyzwyczajona do gorącego
słońca, do letniej Toskanii, czasem zielonej, a czasem żółtej od
słoneczników. Okazało się jednak, że to w październiku moja Italia
przywdziewa najpiękniejszą suknię. Jest bajecznie kolorowa, wciąż
jeszcze ogrzewa swoim ciepłem, ale już cicha, spokojna i jakby
zamyślona. Zaprasza wszystkich do stołu i tak pięknie wystrojona
częstuje winem, truflami i kasztanami...
JESIEŃ to po włosku AUTUNNO.
Spodobał Ci się tekst?
Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:- Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
- Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
- Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.
1 komentarze
cudny opis jak tam musi być bajecznie...aż można wyobraźnia się tam znaleźć...bo każda pora roku ma swój urok tylko czasami człowiek jej niedostrzega
OdpowiedzUsuń