poniedziałek, stycznia 21, 2013
Trochę jeszcze o dzieciach...
Często pada pytanie jak godzimy życie na dwa kraje? Zwłaszcza jeśli chodzi o szkołę chłopców. Zacznijmy od tego, że i jeden i drugi w szkole dobrze sobie radzą, gdyby tak nie było, nie moglibyśmy pozwalać sobie na nadprogramowe wolne dni, na przedłużone wakacje czy "zaokrąglone" weekendy. Oni oczywiście mają tego świadomość i - powiedzmy - traktują to jako dodatkową motywację do nauki, ale ambitni na szczęście są sami z siebie:) Poza tym każdy pobyt w Italii w okresie szkolnym wiąże się z przerabianiem materiału na wyjeździe. W epoce maili i sms-ów, kontakt z nauczycielem jest prostszy, poza tym przed każdym wyjazdem ustalamy co dzieci mają zrobić. Oczywiście nie jest tak słodko i chłopcy się buntują:) Nie może być wiecznie sielankowo, za oknem wołają góry, zabawa, piłka, tysiąc innych atrakcji, a tu trzeba liczyć słupki, to co w nawiasie i poza nim, przepisywać rzędy literek by rękę ćwiczyć, zaznaczać zbiory, powtarzać angielskie słówka. Siłą rzeczy więc czasem dochodzi do zgrzytów i wymiany zdań, ale potem kończy się zawsze tak:
To miał być post o takich właśnie przyziemnych sprawach, bo to nie jest tak, jak myśli większość osób, że nasze wyjazdy to tylko zwiedzanie starych miasteczek, wyprawy nad morze i niekończąca się kulinarna ekstaza. Jest czas na wszystko, chodzi jednak o to, że inaczej wygląda proza życia na warszawskim Grochowie, a inaczej na toskańskiej wsi... I ja tą moją toskańską prozę kocham miłością ślepą i szaloną, bo to co tam jest tylko prozą, wobec warszawskiego życia zdaje się być poezją...
Mam wrażenie, że przewija mi się przed oczami film, mający niewiele wspólnego z rzeczywistością. Czasem nie wierzę, że to wszystko przytrafiło się właśnie mnie. Staram się uwiecznić te momenty, nawet najdrobniejsze, sprawianie zająca, księżyc, który obserwuję z kuchennego okna jak rankiem ustępuje miejsca słońcu, posiłki celebrowane jak królewskie uczty nawet gdy na stole są tylko chleb i kawałek sera, Pawła który układa drwa, dzieci które wieszają skarpety na prezenty od Befany i setki innych, które składają się na mój toskański sen ...
Słówko na dziś znają pewnie wszyscy - BAMBINI - czyli DZIECI:)
Mam wrażenie, że przewija mi się przed oczami film, mający niewiele wspólnego z rzeczywistością. Czasem nie wierzę, że to wszystko przytrafiło się właśnie mnie. Staram się uwiecznić te momenty, nawet najdrobniejsze, sprawianie zająca, księżyc, który obserwuję z kuchennego okna jak rankiem ustępuje miejsca słońcu, posiłki celebrowane jak królewskie uczty nawet gdy na stole są tylko chleb i kawałek sera, Pawła który układa drwa, dzieci które wieszają skarpety na prezenty od Befany i setki innych, które składają się na mój toskański sen ...
Słówko na dziś znają pewnie wszyscy - BAMBINI - czyli DZIECI:)
Spodobał Ci się tekst?
Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:- Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
- Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
- Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.
1 komentarze
"ale potem kończy się zawsze tak:" - gin, polish vodka, whisky.... :-)
OdpowiedzUsuń