piątek, września 21, 2012
Niestety chyba trzeba przyznać, że lato poszło szukać szczęścia na drugiej półkuli, zwlekałam ze zmianą garderoby do ostatniej chwili. Tak jak uwielbiam moment, kiedy z końcem lutego czy początkiem marca sklepowe witryny robią się, jasne, kolorowe, pastelowe, tak nie znoszę ich kiedy zostają zawieszone ciężkimi, ciemnymi, kapotami, wszędzie tak jakoś mroczno, pesymistycznie, znikają kolorowe sandałki, a ich miejsce zastępują ponure kozaki. I choć lubię wrzesień za śliwki, astry i szeleszczące liście, za delikatne szaliki na szyi bardziej dla ozdoby niż ciepła, i za nostalgię, i za mgłę poranną, i za mój fioletowy sweter, i na pewno za wiele innych rzeczy, ale jednak wszystkiemu towarzyszy nieśmiały smutek, bo kolejne lato stało się przeszłością, a ja bym wciąż chciała dni długie, czuć słońce palące, widzieć zieleń soczystą i nosić białe sukienki...
Lubię lato, bo latem noszę białe sukienki. Lubię być w bieli. A zimą to już jakoś tak nie przystoi, choć zima przecież sama w bieli zwykle chodzi. Tak jak na weselu tylko jej jako pannie młodej przysługuje, kiedy inni w szarości giną. Korzystam więc z ostatnich dni lata, bo w Polsce mówią, że już jesień przyszła i noszę te moje białe sukienki, zwiewne podfruwajki, kordonkowe, ażurowe, bo już za chwilę na długie miesiące znikną na dnie szafy...
wrzesień 2011 nad Wisłą |
Spodobał Ci się tekst?
Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:- Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
- Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
- Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.
0 komentarze