"Madziary"
piątek, czerwca 01, 2012
Dziś z okazji dnia dziecka taka anegdotka:
Kilka lat przed przyjazdem do Toskanii zdarzyło nam się być we Włoszech przejazdem, jadąc na południe Francji i potem drugi raz w drodze powrotnej. Byliśmy młodzi, wolni, jeszcze wtedy bez dzieci i co gorsza bez pieniędzy. W ramach oszczędności omijaliśmy autostrady, jadaliśmy w podrzędnych barach i takim sposobem trafiliśmy do maleńkiej mieściny gdzieś w Ligurii. Wiadomo jak to w takich miejscach bywa, można sobie darować angielski, bo i tak nikt nic nie zrozumie, a niestety nasza znajomość włoskiego w tamtych czasach ograniczała się do „buon giorno” i „grazie”. Kiedy weszliśmy do trattorii na tym tzw. włoskim zadupiu, wszystkie oczy zwróciły się na nas, chyba widok turystów w tym miejscu nie należał do najczęstszych. Uparcie po angielsku wspierając się żywą gestykulacją próbowaliśmy wytłumaczyć, że chcemy coś zjeść.
- Mangiare? - zapytała pani stojąca za barem.
- no no Madziary, eat, eat - i ręka wędrowała w wymownym geście do ust.
- MANGIARE?? - pytała dalej nieco zniecierpliwona kobieta, co w naszych uszach wciąż brzmiało jak Madziary.
- No Madziary! Poland! Polonia! - próbowaliśmy dalej.
Ta głupawa próba porozumienia trawała dobrą chwilę, po czym olśniło mnie:
- Pizza! Margherita! - co za ulga! wreszcie jakieś - powiedzmy - „międzynarodowe” słowo. Problem zrobił się znowu przy zamówieniu czegoś do picia.
- Orange juice. - powiedzieliśmy starając się wyraźnie i powoli artykułować głoski.
- ???
- ORENCZ DZIUS!! - jeszcze wolniej i głośniej, jak do osoby niesłyszącej.
- ?? - oczy barmanki robiły się coraz większe.
W końcu zauważyliśmy na barku ulotki z reklamą jakiegoś soku i wskazując palcem obrazek udało nam się dokończyć zamówienie. Dodam, że była to sobota wieczór, lokal był pełen i wszyscy z zainteresowaniem i nie małym zdziwieniem śledzili całą scenę. Zjedliśmy, wypiliśmy, zapłaciliśmy i ruszyliśmy dalej niczego nie świadomi. Po kilku tygodniach od powrotu, tak się złożyło, że pozyskaliśmy kilku włoskich klientów, aby „wyjść im na przeciw” mój mąż postanowił zacząć uczyć się języka, ja miałam go w tym wspierać. Kupiłam więc samouczek i zaczęłam każdego dnia wynotowywać mu porcję słówek do nauki. I tak pewnego dnia czytam..... MANGIARE - JEŚĆ:)
No cóż, komentarz myślę jest zbędny, wnioski również, dodam jedynie, że historia ta stała się popisową anegdotką wśród naszych znajomych Włochów, którzy od tej pory przy każdej imprezie opowiadają jak to przyjaciele Polacy chcieli zjeść we Włoszech a tłumaczyli się, że nie są Węgrami:)
Kilka lat przed przyjazdem do Toskanii zdarzyło nam się być we Włoszech przejazdem, jadąc na południe Francji i potem drugi raz w drodze powrotnej. Byliśmy młodzi, wolni, jeszcze wtedy bez dzieci i co gorsza bez pieniędzy. W ramach oszczędności omijaliśmy autostrady, jadaliśmy w podrzędnych barach i takim sposobem trafiliśmy do maleńkiej mieściny gdzieś w Ligurii. Wiadomo jak to w takich miejscach bywa, można sobie darować angielski, bo i tak nikt nic nie zrozumie, a niestety nasza znajomość włoskiego w tamtych czasach ograniczała się do „buon giorno” i „grazie”. Kiedy weszliśmy do trattorii na tym tzw. włoskim zadupiu, wszystkie oczy zwróciły się na nas, chyba widok turystów w tym miejscu nie należał do najczęstszych. Uparcie po angielsku wspierając się żywą gestykulacją próbowaliśmy wytłumaczyć, że chcemy coś zjeść.
- Mangiare? - zapytała pani stojąca za barem.
- no no Madziary, eat, eat - i ręka wędrowała w wymownym geście do ust.
- MANGIARE?? - pytała dalej nieco zniecierpliwona kobieta, co w naszych uszach wciąż brzmiało jak Madziary.
- No Madziary! Poland! Polonia! - próbowaliśmy dalej.
Ta głupawa próba porozumienia trawała dobrą chwilę, po czym olśniło mnie:
- Pizza! Margherita! - co za ulga! wreszcie jakieś - powiedzmy - „międzynarodowe” słowo. Problem zrobił się znowu przy zamówieniu czegoś do picia.
- Orange juice. - powiedzieliśmy starając się wyraźnie i powoli artykułować głoski.
- ???
- ORENCZ DZIUS!! - jeszcze wolniej i głośniej, jak do osoby niesłyszącej.
- ?? - oczy barmanki robiły się coraz większe.
W końcu zauważyliśmy na barku ulotki z reklamą jakiegoś soku i wskazując palcem obrazek udało nam się dokończyć zamówienie. Dodam, że była to sobota wieczór, lokal był pełen i wszyscy z zainteresowaniem i nie małym zdziwieniem śledzili całą scenę. Zjedliśmy, wypiliśmy, zapłaciliśmy i ruszyliśmy dalej niczego nie świadomi. Po kilku tygodniach od powrotu, tak się złożyło, że pozyskaliśmy kilku włoskich klientów, aby „wyjść im na przeciw” mój mąż postanowił zacząć uczyć się języka, ja miałam go w tym wspierać. Kupiłam więc samouczek i zaczęłam każdego dnia wynotowywać mu porcję słówek do nauki. I tak pewnego dnia czytam..... MANGIARE - JEŚĆ:)
No cóż, komentarz myślę jest zbędny, wnioski również, dodam jedynie, że historia ta stała się popisową anegdotką wśród naszych znajomych Włochów, którzy od tej pory przy każdej imprezie opowiadają jak to przyjaciele Polacy chcieli zjeść we Włoszech a tłumaczyli się, że nie są Węgrami:)
Spodobał Ci się tekst?
Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:- Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
- Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
- Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.
2 komentarze
Ale mnie ubawiła ta historia, własnie odkrywam Twój blog powolutku, pozdrawiam serdecznie z Francji;)
OdpowiedzUsuńWitam serdecznie!
OdpowiedzUsuńStaliśmy się bohaterami klasycznej anegdotki:)